Fires of Midway
: 05 sie 2010, 12:40
04.08.2010
Scenariusz 1, Morze Koralowe.
Adm. Cezner - USA, Adm. Ozy - JIN.
Otwarcie miałem bardzo pomyślne. Dwukrotnie przyłapałem eskortę (+4 karty) i dwukrotnie trafiłem na flotę (+6 kart), co dało mi pozycję pewnego siebie z potężną talią, a Czarek został desperatem z bodajże 6 kartami (eskorta, ślad torowy, flota). Do tego Czarek wystawił chmury na samym środku planszy operacyjnej.
Jako że graliśmy pierwszy raz była to raczej naukowa partia. Popełniliśmy jeden błąd (możliwe, że i kilka mniejszych) - faze admiralską rozgrywaliśmy nie po akcji każdego lotniskowca, lecz po akcji wszystkich lotniskowców, ale biło to równo w obie strony, więc wpływu na grę nie miało za wielkiego.
Czarek wystawił swoje lotniskowce w osobnych TF, ja wystawiłem Shokaku osobno, a Shoho i Zuikaku razem.
Wylosowałem dobry układ kart, mogłem robić podmiankę, więc byłem w bardzo dobrej wyjściowej sytuacji. I zacząłem popełniać błędy.
Niestety, jako pewny siebie, musiałem ruszać się pierwszy. Postanowiłem pozostać na pozycjach, licząc na to, że Czarek, mający mniejszy zasięg samolotów, ruszy do przodu. Chciałem go trzymać na odległości 3-4, optymalnej dla mojego lotnictwa, a będąc na granicy jego zasięgu. Czarek ruszył się, ale celowo utrzymał dystans 5 odległości. I dostałem za swoje -mój admirał jako pewny siebie MUSI atakować (zapomniałem o tym przy ruchach lotniskowców), więc musiałem wysłać wyprawy w kierunku lotniskowców Czarka. Pierwszy atakował Shokaku, uszkadzając solidnie Lexa (miałem mocne karty), ale stracił całą grupę z powodu dystansu. Jeszcze gorzej poszło Shoho, który w ogóle nie trafił w dobrze manewrujący lotniskowiec, a dwa z wracających na oparach samolotów roztrzaskały mi się na pokładzie! Zapłaciłem dużą cenę za brak agresywnego działania w sytuacji mojej początkowej przewagi.
Czarek reperował lotniskowce i dociągał karty. Mój Zuikaku na szczęście nie musiał atakować, bo przestałem być pewny siebie dzięki stratom w samolotach - obaj staliśmy się zdesperowani.
W drugiej turze znów musiałem ruszać się jako pierwszy, teraz już celowo nie zmniejszałem dystansu, ponieważ chciałem ugasić pożary na Shoho i odtworzyć rozbite grupy lotnicze. Czarek ruszył do przodu, w kierunku zalegających w centrum planszy chmur. Jak do nich dotrze, to znajdzie się w lepszej pozycji - w odległosci 2-3 ode mnie a sam skryty pod ich płaszczem. Aktywacje moich lotniskowców poświęciłem na naprawy i gaszenie pożarów, dociąg kart. Czarek naprawiał Lexa, ale York wyprowadził pełne uderzenie na Shokaku. Czarek wystawił 3 Devastatory i Dauntlessa, ilość znaczników bomb jaką niosła ta armada była przerażajaca. Do tego pięknie losował karty dystansu i jego samoloty dotarły nad Shokaku na skrzydłach pomyślengo wiatru (przy moich atakach wiał mi w oczy, więc w sumie to wiał konsekwętnie
). Na szczęście mój CAP się poderwał i zmasakrował dwa Devastatory. OPL też biła dzielnie, odpędzając wszystkie amerykańskie samoloty... poza jednym. Shokaku złapał trzy bomby, które zryły mu pokład i przybliżyły znacznie do statusu crippled, który osiągnął pod koniec tury.
Partia układała się fatalnie, na szczęście Czarek stał się pewny siebie po uszkodzeniu Shokaku i zaczął wykonywać ruchy jako pierwszy, a ja nie musiałem obawiać się o agresywną doktrynę Takagiego. Shoho ugasił pożary i mógł wrócić do akcji.
W fazie admiralskiej wystawiliśmy CAPy, szykując się do decydującej wymiany ciosów.
W trzeciej turze Czarek zajął lotniskowcami centralną pozycję wśród niskich chmur, które dały mu osłonę i przewagę w walce na dystans. W związku z tym postanowiłem iść na całość, dostawiając na sąsiednie pole Zuikaku i Shoho, chroniąc Shokaku za nimi. Rozpoczęła się wymiana ciosów, Zuikaku i York uderzyły całą potęgą. Tyle że Czarek źle wyznaczył cele - zamiast spaść na pełnosprawnego Zuikaku, to za cel wybrał jego bliźniaka (Shokaku miał już płonący pokład więc nie był zbyt groźny, do tego część jego samolotów była rozbita w ataku pierwszej tury i walkach CAP). Co więcej, Zuikaku ruszał się przed Lexem, więc atak Yorka powinien spaść właśnie na niego, by osłonić drugi lotniskowiec. I to ten błąd gracza, a nie losowość gry, pozwoliły mi odzyskać szanse na zwycięstwo.
Shokaku otrzymał miażdżącą serię ciosów, ale bohatersko odpierał naloty, niszcząc wiele amerykańskich samolotów.
Zuikaku odpowiedział falą nurkowców, które ruszyły na Lexa by wyprzedzić jego uderzenie i zapalić mu pokłady. Mimo obecności podwójnego CAP obydwa moje nurkowce przedarły się (!) i kulkukrotnie trafiły Lexa, solidnie osłabiając jego zdolności ofensywne. Czarek musiał ratować lotniskowiec przed natychmiastowym crippled i jego akcję poświęcił na save the ship.
Shoho odtworzył grupę lotniczą, w kolejnej turze będzie mógł ponownie atakować!
Pod koniec tury Shokaku poszedł na dno z banderą i marynarzami krzyczącymi potrzykroć Banzai! na chwałę Boskiego Cesarza. Lex, szarpany pozarami przeszedł na stronę crippled, ale nie zatonął. Na polu walki pozostały pełnosprawne Zuikaku i York, oraz płonący Lex i zbierajacy się do zemsty Shoho.
Czarek dalej był pewny siebie, nie wykonał ruchu, pozostając w osłonie chmur. Ja odskoczyłem moimi lotniskowcami zwiększając dystans - stanie przy amerykańskich lotniskowcach dawało im tylko 1 pole dystansu, zresztą musiałem się ruszyć, by zgubić obserwatorów i przejść na stronę hidden. Dzięki temu on z 1 dystansu do mnie wszedł na 3, a ja z 2 dystansu do niego na 3, ruch był więc na moją korzyść.
Rozpoczęła się ostatnia tura gry.
York uderzył pierwszy, biorąc na cel Zuikaku. Znów amerykańskie maszyny leciały z wiatrem, i znów odparłem wszystkie ataki... poza jednym. Zuikaku połknął serię bomb, grzebiącą szykowaną grupę uderzeniową w ogniu płomieni. Pomyślałem sobie, eh, bitwa przegrana, Zuikaku nie da rady się zrewanżować...
Potem atakował Lex, oczyścił częściowo pas startowy, zebrał niewielką grupę i mimo pożarów uderzył na Shoho, dwukrotnie trafiając lekki lotniskowiec.
Beznadzieja... Nie, stój! Duch Nipponu każe walczyć do końca, nawet w beznadziejnym położeniu! Banzai!
Miałem jeszcze 1 atak, zrekonstruowaną grupą z Shoho - 1 Zero i 1 Kate, akurat 2 samoloty dozwolone mimo uszkodzeń okrętu. Grupa poszła na Yorka, bo Lex i tak nie miał już szans się uratować, targany kolejnymi eksplozjami. Połatane samoloty poszły w niebo, żegnane przez załogę Shoho, oderwaną na moment od akcji ratunkowej. Choć raz wiatry sprzyjały moim podniebnym samurajom i ci znaleźli amerykańską flotę bez strat w formacji. Zero zmiażdżyły amerykański CAP, a Kate runęły na nieuszkodzonego Yorka. Atak został wykonany... porażająco. Yorktown zaliczył pięć(!) torped, a moje samoloty wróciły na Shoho bez żadnych strat! Amerykańska załoga nie wytrzymała presji, która z kolei nie przerosła moich pilotów. Pełne powodzenie!
W fazie zniszczeń rozstrzygały się losy gry. Za wybuch Lexa Czarek rzucał 10 kośćmi i uzyskał... 3 trafienia! Jako USA mógł przerzucać trafienia, więc szanse na ocalenie Lexa dramatycznie wzrosły. Ale, jak to w boju lotniskowców bywa - jakaś zbłakana torpeda z magazynu (a moze cysterna z benzyną z hangaru?) wpadła w płomienie i na kostkach pojawiły się dwie 5 i jedna 6, które posłały Lexa na dno. Pozostałe 3 lotniskowce obróciły się na crippled - płonące Zuikaku i Shoho i szybko tonący York (15 kostek obrażeń, LoL!).
To był dla mnie dramatyczny moment. W następnej turze oba moje lotniskowce zatoną, nie jestem w stanie ich ocalić, to nie USA. York też zatonie, z rozerwaną burtą "od ucha do ucha".
Tyle że będzie w stanie wcześniej wysłać pełną wyprawę, gdy moje lotniskowce jedynie ich ułamki. Obydwaj mieliśmy po 6PZ i byliśmy zdesperowani, więc... postanowiłem wycofać się i zakończyć pojedynek remisem! (po 1 dużym lotniskowcu + solidne straty w grupach lotniczych). Kontynuacja walki oznaczała by klęskę, bo moje okręty i samoloty pozostałe na planszy były sumarycznie więcej warte w PZ niż okręt i samoloty Czarka. Zatem na chwilę trzeba było zapomnieć o duchu Nipponu i przypomnieć sobie studia na Harwardzie, policzyć, pomyśleć chłodno i dać nogi za pas.
No cóż, może następnym razem się uda.
Gra jest doskonałym połaczeniem siły decyzji z siłą wojennego szcześcia. Gdyby nie moje kunktatorstwo na początku mógłbym zadać potężne ciosy już w 1 turze. Potem Czarek wykorzystał pozycję, chmury i siłę swoich nurkowców, niszcząc bezkarnie Shokaku. I znów zła decyzja co do celów kolejnego ataku odebrała graczowi zwycięstwo. Zuikaku nie został zaatakowany i dzięki temu mogłem wlaczyć dalej. Późniejsze ataki Zuikaku i Shoho doprowadziły do krwawego remisu, który przy tym przebiegu walki w pełni mnie satysfakcjonował. Poezja.
Scenariusz 1, Morze Koralowe.
Adm. Cezner - USA, Adm. Ozy - JIN.
Otwarcie miałem bardzo pomyślne. Dwukrotnie przyłapałem eskortę (+4 karty) i dwukrotnie trafiłem na flotę (+6 kart), co dało mi pozycję pewnego siebie z potężną talią, a Czarek został desperatem z bodajże 6 kartami (eskorta, ślad torowy, flota). Do tego Czarek wystawił chmury na samym środku planszy operacyjnej.
Jako że graliśmy pierwszy raz była to raczej naukowa partia. Popełniliśmy jeden błąd (możliwe, że i kilka mniejszych) - faze admiralską rozgrywaliśmy nie po akcji każdego lotniskowca, lecz po akcji wszystkich lotniskowców, ale biło to równo w obie strony, więc wpływu na grę nie miało za wielkiego.
Czarek wystawił swoje lotniskowce w osobnych TF, ja wystawiłem Shokaku osobno, a Shoho i Zuikaku razem.
Wylosowałem dobry układ kart, mogłem robić podmiankę, więc byłem w bardzo dobrej wyjściowej sytuacji. I zacząłem popełniać błędy.

Niestety, jako pewny siebie, musiałem ruszać się pierwszy. Postanowiłem pozostać na pozycjach, licząc na to, że Czarek, mający mniejszy zasięg samolotów, ruszy do przodu. Chciałem go trzymać na odległości 3-4, optymalnej dla mojego lotnictwa, a będąc na granicy jego zasięgu. Czarek ruszył się, ale celowo utrzymał dystans 5 odległości. I dostałem za swoje -mój admirał jako pewny siebie MUSI atakować (zapomniałem o tym przy ruchach lotniskowców), więc musiałem wysłać wyprawy w kierunku lotniskowców Czarka. Pierwszy atakował Shokaku, uszkadzając solidnie Lexa (miałem mocne karty), ale stracił całą grupę z powodu dystansu. Jeszcze gorzej poszło Shoho, który w ogóle nie trafił w dobrze manewrujący lotniskowiec, a dwa z wracających na oparach samolotów roztrzaskały mi się na pokładzie! Zapłaciłem dużą cenę za brak agresywnego działania w sytuacji mojej początkowej przewagi.
Czarek reperował lotniskowce i dociągał karty. Mój Zuikaku na szczęście nie musiał atakować, bo przestałem być pewny siebie dzięki stratom w samolotach - obaj staliśmy się zdesperowani.
W drugiej turze znów musiałem ruszać się jako pierwszy, teraz już celowo nie zmniejszałem dystansu, ponieważ chciałem ugasić pożary na Shoho i odtworzyć rozbite grupy lotnicze. Czarek ruszył do przodu, w kierunku zalegających w centrum planszy chmur. Jak do nich dotrze, to znajdzie się w lepszej pozycji - w odległosci 2-3 ode mnie a sam skryty pod ich płaszczem. Aktywacje moich lotniskowców poświęciłem na naprawy i gaszenie pożarów, dociąg kart. Czarek naprawiał Lexa, ale York wyprowadził pełne uderzenie na Shokaku. Czarek wystawił 3 Devastatory i Dauntlessa, ilość znaczników bomb jaką niosła ta armada była przerażajaca. Do tego pięknie losował karty dystansu i jego samoloty dotarły nad Shokaku na skrzydłach pomyślengo wiatru (przy moich atakach wiał mi w oczy, więc w sumie to wiał konsekwętnie

Partia układała się fatalnie, na szczęście Czarek stał się pewny siebie po uszkodzeniu Shokaku i zaczął wykonywać ruchy jako pierwszy, a ja nie musiałem obawiać się o agresywną doktrynę Takagiego. Shoho ugasił pożary i mógł wrócić do akcji.
W fazie admiralskiej wystawiliśmy CAPy, szykując się do decydującej wymiany ciosów.
W trzeciej turze Czarek zajął lotniskowcami centralną pozycję wśród niskich chmur, które dały mu osłonę i przewagę w walce na dystans. W związku z tym postanowiłem iść na całość, dostawiając na sąsiednie pole Zuikaku i Shoho, chroniąc Shokaku za nimi. Rozpoczęła się wymiana ciosów, Zuikaku i York uderzyły całą potęgą. Tyle że Czarek źle wyznaczył cele - zamiast spaść na pełnosprawnego Zuikaku, to za cel wybrał jego bliźniaka (Shokaku miał już płonący pokład więc nie był zbyt groźny, do tego część jego samolotów była rozbita w ataku pierwszej tury i walkach CAP). Co więcej, Zuikaku ruszał się przed Lexem, więc atak Yorka powinien spaść właśnie na niego, by osłonić drugi lotniskowiec. I to ten błąd gracza, a nie losowość gry, pozwoliły mi odzyskać szanse na zwycięstwo.
Shokaku otrzymał miażdżącą serię ciosów, ale bohatersko odpierał naloty, niszcząc wiele amerykańskich samolotów.
Zuikaku odpowiedział falą nurkowców, które ruszyły na Lexa by wyprzedzić jego uderzenie i zapalić mu pokłady. Mimo obecności podwójnego CAP obydwa moje nurkowce przedarły się (!) i kulkukrotnie trafiły Lexa, solidnie osłabiając jego zdolności ofensywne. Czarek musiał ratować lotniskowiec przed natychmiastowym crippled i jego akcję poświęcił na save the ship.
Shoho odtworzył grupę lotniczą, w kolejnej turze będzie mógł ponownie atakować!
Pod koniec tury Shokaku poszedł na dno z banderą i marynarzami krzyczącymi potrzykroć Banzai! na chwałę Boskiego Cesarza. Lex, szarpany pozarami przeszedł na stronę crippled, ale nie zatonął. Na polu walki pozostały pełnosprawne Zuikaku i York, oraz płonący Lex i zbierajacy się do zemsty Shoho.
Czarek dalej był pewny siebie, nie wykonał ruchu, pozostając w osłonie chmur. Ja odskoczyłem moimi lotniskowcami zwiększając dystans - stanie przy amerykańskich lotniskowcach dawało im tylko 1 pole dystansu, zresztą musiałem się ruszyć, by zgubić obserwatorów i przejść na stronę hidden. Dzięki temu on z 1 dystansu do mnie wszedł na 3, a ja z 2 dystansu do niego na 3, ruch był więc na moją korzyść.
Rozpoczęła się ostatnia tura gry.
York uderzył pierwszy, biorąc na cel Zuikaku. Znów amerykańskie maszyny leciały z wiatrem, i znów odparłem wszystkie ataki... poza jednym. Zuikaku połknął serię bomb, grzebiącą szykowaną grupę uderzeniową w ogniu płomieni. Pomyślałem sobie, eh, bitwa przegrana, Zuikaku nie da rady się zrewanżować...
Potem atakował Lex, oczyścił częściowo pas startowy, zebrał niewielką grupę i mimo pożarów uderzył na Shoho, dwukrotnie trafiając lekki lotniskowiec.
Beznadzieja... Nie, stój! Duch Nipponu każe walczyć do końca, nawet w beznadziejnym położeniu! Banzai!

Miałem jeszcze 1 atak, zrekonstruowaną grupą z Shoho - 1 Zero i 1 Kate, akurat 2 samoloty dozwolone mimo uszkodzeń okrętu. Grupa poszła na Yorka, bo Lex i tak nie miał już szans się uratować, targany kolejnymi eksplozjami. Połatane samoloty poszły w niebo, żegnane przez załogę Shoho, oderwaną na moment od akcji ratunkowej. Choć raz wiatry sprzyjały moim podniebnym samurajom i ci znaleźli amerykańską flotę bez strat w formacji. Zero zmiażdżyły amerykański CAP, a Kate runęły na nieuszkodzonego Yorka. Atak został wykonany... porażająco. Yorktown zaliczył pięć(!) torped, a moje samoloty wróciły na Shoho bez żadnych strat! Amerykańska załoga nie wytrzymała presji, która z kolei nie przerosła moich pilotów. Pełne powodzenie!
W fazie zniszczeń rozstrzygały się losy gry. Za wybuch Lexa Czarek rzucał 10 kośćmi i uzyskał... 3 trafienia! Jako USA mógł przerzucać trafienia, więc szanse na ocalenie Lexa dramatycznie wzrosły. Ale, jak to w boju lotniskowców bywa - jakaś zbłakana torpeda z magazynu (a moze cysterna z benzyną z hangaru?) wpadła w płomienie i na kostkach pojawiły się dwie 5 i jedna 6, które posłały Lexa na dno. Pozostałe 3 lotniskowce obróciły się na crippled - płonące Zuikaku i Shoho i szybko tonący York (15 kostek obrażeń, LoL!).
To był dla mnie dramatyczny moment. W następnej turze oba moje lotniskowce zatoną, nie jestem w stanie ich ocalić, to nie USA. York też zatonie, z rozerwaną burtą "od ucha do ucha".

No cóż, może następnym razem się uda.

Gra jest doskonałym połaczeniem siły decyzji z siłą wojennego szcześcia. Gdyby nie moje kunktatorstwo na początku mógłbym zadać potężne ciosy już w 1 turze. Potem Czarek wykorzystał pozycję, chmury i siłę swoich nurkowców, niszcząc bezkarnie Shokaku. I znów zła decyzja co do celów kolejnego ataku odebrała graczowi zwycięstwo. Zuikaku nie został zaatakowany i dzięki temu mogłem wlaczyć dalej. Późniejsze ataki Zuikaku i Shoho doprowadziły do krwawego remisu, który przy tym przebiegu walki w pełni mnie satysfakcjonował. Poezja.
