Spółdzielczość - atut i zagrożenie
: 27 gru 2011, 08:58
Po wczorajszym wieczorze z "Tobago", "7 Cudami" i "Modern Art" - grami opartymi na kombinacji, czyli wykorzystywaniu ubocznych skutków czyichś działań (http://www.gry-planszowe.pl/forum/viewt ... =1&t=15291) - zacząłem się zastanawiać nad problemem "spółdzielczości" w grach wieloosobowych. Na przykład w "7 Cudach" jest tak, że Absolutnie Najlepsza Żona ma nieodpartą potrzebę zbudowania swojej bazy surowcowej, ja zaś mam do tego nieodpartą niechęć. W efekcie, jeśli siedzę koło ANŻ, to z założenia kupuję handel z jej strony. Ponieważ ona wie, że nie ma co liczyć na brakujące surowce z mojej strony, tym bardziej musi je kupować sama. Ma oczywiście dzięki temu stały dopływ pieniędzy. Ja zawsze zagrywam "Winnicę", gdy mi wpadnie w ręce, bo daje one duże zyski przy takim sąsiedztwie a dzięki temu mam czym jej płacić. Oczywiście nie przeszkadza nam to ostro konkurować o zielone karty (pomimo początkowych oporów ANŻ uznała ich przewagi i nie pozwala już mi na uzyskiwanie na tym polu monopolu), czy dokonywać zaskakujących zbrojeń. Tak to się jednak toczy niejako spontanicznie ale jest faktem, że najczęściej któreś z nas wygrywa, zaś drugie jest tego bardzo bliskie.
I tu zaczyna się problem. Wiadomo, że "króloróbstwo" jest czymś nagannym i nieodmiennie je tępimy. Są jednak gry, gdzie całkowicie świadome tworzenie przez graczy spółdzielni ma taki efekt - zwiększa szanse na zwycięstwo jej członków, chociaż jeszcze nie rozstrzyga, kogo ze spółdzielców konkretnie będzie pierwszy. Nie jest zatem rezygnacją z własnego dążenia do zwycięstwa, choć przecież z perspektywy innych graczy jest wymianą "prezentów". Rodzi szczególne wątpliwości, gdy oparte jest na więzach osobistych (tak, czy owak, zwycięstwo zostanie w rodzinie...). W trzech wymienionych grach pole dla spółdzielczości jest wyśmienite, choć zawsze dalekie od jednoznaczności - ktoś przecież w końcu spija śmietankę...
Ciekawi mnie, jakie są wasze obyczaje i praktyki w tym względzie.
I tu zaczyna się problem. Wiadomo, że "króloróbstwo" jest czymś nagannym i nieodmiennie je tępimy. Są jednak gry, gdzie całkowicie świadome tworzenie przez graczy spółdzielni ma taki efekt - zwiększa szanse na zwycięstwo jej członków, chociaż jeszcze nie rozstrzyga, kogo ze spółdzielców konkretnie będzie pierwszy. Nie jest zatem rezygnacją z własnego dążenia do zwycięstwa, choć przecież z perspektywy innych graczy jest wymianą "prezentów". Rodzi szczególne wątpliwości, gdy oparte jest na więzach osobistych (tak, czy owak, zwycięstwo zostanie w rodzinie...). W trzech wymienionych grach pole dla spółdzielczości jest wyśmienite, choć zawsze dalekie od jednoznaczności - ktoś przecież w końcu spija śmietankę...
Ciekawi mnie, jakie są wasze obyczaje i praktyki w tym względzie.