![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Pamiętam, że blisko początków mojego osobistego "renesansu gier planszowych", grywałem w Monopoly. Zanim moją grupę znajomych szturmem wzięła pewna zadziwiająca, supernowoczesna i absolutnie unikalna gra, w której - Przebóg! - grało się nie przeciwko sobie, a przeciwko grze (Shadows over Camelot - przez kilka miesięcy była zadziwiającym przebojem pośród moich znajomych), triumfy święcił właśnie Monopol. Graliśmy w niego zaskakująco dużo i bawiliśmy się zaskakująco dobrze. Wspomnienia z tych czasów miałem biegunowo odległe od tych wcześniejszych, związanych z wlekącymi się, frustrującymi partiami Eurobiznesu. A wszystko to dzięki sposobowi, w jaki graliśmy. Oto szczegóły:
Po pierwsze: nie graliśmy w składzie mniejszym niż cztery osoby, Gdy było nas naprawdę dużo, graliśmy drużynowo. Przy stole musiał być ścisk - na planszy też. To wielce wpływało na kolejny punkt.
Po drugie: negocjowaliśmy. Ciągle. Wszyscy umawiali się ze wszystkimi o wszystko. Układy w stylu: "Zapłacisz mi teraz tylko połowę wartości, ale przepuścisz mnie przez swoje hotele dwa razy, jeśli na nie wejdę" były na porządku dziennym. Ciągle również je łamano i wznawiano. Zabawa w budowanie i niszczenie zaufania była naprawdę urocza. Negocjacje często były bezlitosne. Raz nawet okazały się krwawe (może kiedyś opowiem
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
Po trzecie: wyleciały wszystkie zasady "ugrzeczniające" rozgrywkę. Ludziom czasem zostają głupie naleciałości, pochodzące z czasów, gdy rozgrywki w Monopoly moderowali "litościwi" rodzice. Polecam przeczytać przed grą zasady - może okazać się, że nie ma w nich mowy o wielu "bonusach". Jest za to informacja (zaskakująco osób tego nie wie), że działki, których nie kupuje osoba, lądująca na bezpańskim polu podlegają licytacji.
Po czwarte: wprowadzaliśmy zasadę gry do danego pułapu. Istnieje ona bodajże w jednej z wersji Monopoly. W zależności od waluty, którą operujemy, może to być milion, dziesięć lub sto milionów. Kto pierwszy tyle zdobędzie (i po zdobyciu przejdzie jeszcze przez start) - wygrywa. Bez konieczności wyeliminowania wszystkich przeciwników.
Po piąte: nigdy nie tykaliśmy wersji z kartą kredytową. Ciągłe pikanie i wstukiwanie wartości świętego doprowadziłoby do szału. Trudno to sobie wyobrazić, ale z czasem staje się to nawet bardziej irytujące, niż ruch o 2k6 pól...
Zanim zapytam o Wasze pomysły na "ulepszenie" Monopolu (nie będące propozycjami palenia, wyrzucania oknem czy przerabiania samej gry na kuwetę/ozdobę ścienną lub też jej komponentów tak, by można było grać nimi w Caylusa), sam odpowiem na jedno, dość istotne pytanie: "Po cholerę to robić?"
Otóż, powody są dwa. Pierwszy - niezbyt poważny - podałem w pierwszym zdaniu niniejszego posta. Drugi zaś: to próba sprytnego wykorzystania jednej z najpopularniejszych gier planszowych na świecie, by... krzewić gry planszowe. Wszak może się okazać, że dalsza rodzina czy przyjaciele nakłonią nas do partii (a my zgodzimy się, ale tylko pod pewnymi warunkami
![Wink :wink:](./images/smilies/icon_wink.gif)
No, a poza tym - kto wie? - może i my, rasowi planszówkowcy - jakoś łatwiej tę partię przebolejemy
![Very Happy :D](./images/smilies/icon_biggrin.gif)