Oprócz planszówek bardzo lubię koszykówkę. Przez weekend DSF pokazywało 4 mecze ME na żywo i 45 skrót z finału. Zrezygnowałem z ciekawego widowiska na rzecz Pionka. I dobrze! Tyle w wersji skrótowej. Poniżej wersja rozszerzona
Sobota 8:15. Stawiam sie pod Okiem. Tym razem jednak nie tam będzie się odbywać planszówkowa orgia. Jedziem na Pionka. Pędrak i Valmont właśnie dojechali możemy ruszać. Zamiast jechać główną trasą chcieliśmy sobie skrócić drogę. Oczywiście okazało się, że przechytrzyliśmy. Tuż przed Gliwicami był objazd, który polegał na zrobieniu DUŻEGO kółka. Straciliśmy chyba z pół godziny, albo i więcej. W końcu wjechalismy jednak do Gliwic. Super tylko co dalej. Teraz widzę, że Tiju zamieściła nawet mapkę. Szkoda, że zobaczyłem ją dopiero dzisiaj
Miało być gdzieś w samym centrum przy McDonaldzie. Jedziemy tak na wyczucie. W końcu stajemy na ulicy Dworcowej. Pędrak dzwoni do Trzewoka opisując gdzie jesteśmy. Odpowiedź Trzewika "jesteście już blisko, jedźcie cały czas prosto". Hm, blisko to dla mnie tak z pół kilometra czy coś w tym rodzaju. Okazało się, że do przejechania mamy jeszcze z jakieś 10 metrów
Wchodzimy na miejsce, a tu cała sala gra! Dzieci, młodzież, ludzie w wieku lekko średnim i mocniej średnim. Kobiety, mężczyźni. Gry imprezowe, lekkie, ale i cięższe. Wszyscy promieniują pozytywną energią. Super! Akurat trafiamy na prezentację wydawcy X. Okazuje się, że Pędrak go nawet zna. Jarek swego czasu gościł na warszawskich spotkaniach. Konspiracja była jednak ogromna. Sam Pędrak o niczym nie wiedział.
Trzeba było w coś zagrać. Z ekipą Lacerty usiadliśmy do
Blafuje. Grałem jeszcze potem kilka razy. Cały czas jest to dla mnie lekko upgradowany Oszust. A jednak gra się fajnie. Dobry tytuł na rozgrzewkę.
Jakoś tak w brzuchu zaczyna burczeć. Trzeba iść na jakiś obiad. Zbieramy po drodze Monikę i Magmę i tą wrocławsko-warszawską ekipą ruszamy szukać jakieś dobrej jadłodalni. Napotkana na ulicy pani (mocno stremowana pytaniem
poleca nam pizzerie na rynku. Okazuje się, że to nie specjalna gliwicka knajpka, a po prostu Dominium Pizza. Okej, może być. Posileni wracamy z powrotem, by sobie dla odmiany pograć
Monika z Magmą chcą poznać
Manilę. Reszta dawno nie grała. Okej. Niech będzie Manila. Podczas gry wiele osób przechodzi i się dopytuje czy jesteśmy podstawieni z Egmontu. Dementuje plotki
Manila to całkiem sympatyczny tytuł. Graliśmy dla przyjemności. Nie ma drugiego dna
Potem turniej
Pitchcara. Eliminację jeszcze nie były takie złe. Trzecie miejsce dobrze rokuje. I potem zaczęły się problemy. Tuż za startem zrobiła się skocznia. Lepiej było pojechać ostrożnie, ale nie ja oczywiście próbuję na siłę. Szkoda, że nie liczyłem ile razy tam wypadłem. Cały wyścig to w zasadzie pojedynek między Michałem (czy Marcinem?), a Trzewikiem. Ten pierwszy cały czas lekko z przodu, jednak Trzewik nie dawał za wygraną do samego końca. Ostatecznie Michał broni pierwsze miejsce z kwalifikacji. Ja dopiero na ostatnim okrążeniu zaczynam jeździć dobrze. Zielu już do połowy jest za metą. Mi rzutem na taśmę udaje się minąć metę (całą
Siódme miejsce. Cóż w Mistrzostwach Warszawy byłem gdzieś w połowie stawki. Może w grudniu Warszawa wystawi lepszych kierowców
A tak na prawdę to wszystko przez gliwickie zasady
Wydaje mi się, jednak, że ruszanie się w wyścigu cały czas według kolejności z kwalifikacji pomniejsza sam wyścig. Kwalifikacje stają zbyt ważne. Przystawka przebija danie główne. Spróbujcie zagrać raz na kolejność według miejsca na torze. Jest ciekawiej.
Trochę się jeszcze pokręciłem i nagle się okazało, że to już 18. Za wcześnie! Na szczęście prężna ekipa zbierała się jeszcze do wyjścia na miasto. Zostaliśmy zaprowadzeni do jakiegoś lokalu. Gdzieś w salce z tyłu za barem czekały stoły gotowe na przyjęcie pionkowiczów. Ledwośmy się wszyscy pomieśclili. Ale daliśmy radę. Towarzystwo z najróżniejszych części Polski. Na początek
Bang. Co tam się bawić w jakieś podchody. Od razu zaatakowałem szeryfa (byłem bandziorem). Pozostali kowboje niespecjalnie przestrzegający prawo dołączyli się i mieliśmy akcje bij szeryfa. A właściwie chcieliśmy. Niestety vice i renegat szybko nas mocno poranili. Kiedy ja i drugi bandzior (sorry nie pamiętam imienia/ksywki) mieliśmy już po jednym życiu Kwiatosz (ten trzeci) puścił Gatlinga eliminując współbandziorów z gry
Za chwilę ustrzelili i jego. Zostałą czwórka. Jeden szeryf, dwóch vice i jeden renegat. Padło na Jarka, w końcu kilka godzin wcześniej był Wydawcą X, na pewno i tym razem ma coś do ukrycia. I rzeczywiście. Prawo wygrało. Jakoś zbyt prosto.
W międzyczasie szybki posiłek (swoją drogą rewelacyjne pierogi z kapustą i pieczarkami), Blafuje i ostatecznie
Bongo. Co za rzeźnia
W podstawowej wersji rzucamy siedmioma kośćmi. Na dwóch żółtych może wypaść od 1-3. Na pozostałych pięciu wypadnie jedno z trzech zwierzątek (antylopa, bawół lub nosorożec). Liczby wskazują ile zwierząt należy szukać. Jak będą dwie takie same cyfry, to wtedy szukamy właśnie tyle, ale jak dwie różne to liczy się ta trzecia (w sensie jak wypadnie np. 1 i 3, to szukamy 2 zwierząt). Jak zwierzęta o szukanej liczbie występują raz to szukamy właśnie ich, jak więcej razy, to szukamy to trzecie (w sensie przy 2, jak będą dwie antylopy, ale i dwa nosorożce, to szukanym zwierzem jest bawół). Pierwsza osoba, która odgadnie jakie zwierze jest szukane zdobywa punkta. Gracz, któy pierwszy osiągnie ileś tam punktów wygrywa. Mało? Zawsze zostają zasady zaawansowane. Na dwóch czerwonych kostkach widzimy, które zwierze zabiją myśliwi (te same zasady co przy cyferkach). Choć nie zawsze zabiją, jak na zielonej kostce wypadnie to zwierze, któe ma być zabite przez myśliwych, to znaczy, że Greenpeace je uratowało. Masakra
Multidej próbował taktykę strzałów w ciemno. Krzyczał od razu na samym początku "nic". I nawet sdobrze mu szło. Mati straszył, że będą ujemne punkty za strzelanie. Tiju zdołałą jednak zdobyć 5 punktów bez grania w ciemno. Generalnie gra mocno mi przypomina Santy Anno. Po prostu przechodzimy algorytm. Osoba, która zrobi to w kilku rundach najszybciej wygra. Tylko, że w Santy Anno każdy ma osoną trasę, co wprowadza dodatkowe emocję, bo jak widzimy, że gracze zaczynają rzucać swoje znaczniki do portu, to chcemy przyspieszyć, co często prowadzi do pomyłek. Tutaj tego nie ma. Jedna osoba odgadnie, to zdobywa punkt i rzucamy od nowa. No i raczej jedne osoby będą w stanie walczyć, a ci "szybcy inaczej" będą tylko tłem. Nie przepadam ani za Santy Anno, ani nie będę przepadał za Bongo. Choć mogę okazionalnie zagrać.
Po tej mocno mózgożernej zabawie przyszłą pora na Manile. Niestety tuż przd końcem musieliśmy już wychodzić. W zmniejszonej ekipie zwiedziliśmy jeszcze redakcję Portala. Kiedyś było zdjęcie na GamesFanatic. Zobaczyć zdjęcie to jedno, przeżyć to na własne oczy, to cos zupełnie innego. Generalnie Portal działa na terenie, który wygląda jak opuszczona fabryka. Problem w tym, że nie jest opuszczona. Całkiem serio cały teren może służyć za miejsce przy kręceniu horroru. Wszędzie piękny zapach farby. A już kibel to mistrzostwo świata. Nawet po zapaleniu światła półmrok. Brudne ściany z jakimiś brązowymi zaciekami (zaschła krew?), odrapany sufit (ktoś daremnie próbował się wydostać?) z samego sedesu coś bulgocze, jak by za chilę miał wyjść jakiś Zombiak, czy inny Cthulhu. Generalnie Neuroshima Live! Dziwie się, że ekipa Portalu jest w stanie wymyśleć coś w innym klimacie
Skąd się wziął Monastyr, macie gdzieś pod Gliwicami jakiś klimatyczny dworek?
Chceiliśmy jeszcze coś zagrać, ale ostatecznie uznaliśmy, że przecież jutro też jest dzień. Trzeba było się zatem udać na spoczynek. W niedzielę rano chcieliśmy coś zjeść (tak po traumatycznym przeżyciu z poprzedniego wieczoru apetyt jednak powrócił
Ostatnim razem od Pionka odbiliśmy w lewo, to może tym razem w prawo. Idziemy idziemy i nic. Wszystko pozamykane. Doszlismy już prawie do dworca, miescowy mówi, że tu obok to tylko budy z hamburgerami pootwierane. W takim razie robimy w tył zwrot i ostatecznie trafiamy znowu do Domonos Pizzy na rynku. Tam jednak otwierają dopiero za 20 minut. Siadamy więc w pobliskim lokalu i przy herbacie z miodem podkłądamy sobie robale, karaluchy i inne nietoperze. Dominium już otwiera wrota. Na pizze trzeba czekać 30 minut, reszta jest od razu. To nas zachęca by nie jeść pizzy. Od razu W Gliwicach oznacza jakieś 45 minut. Rozgrywamy dwie partie w
Coloretto. Zoloretto już grałem, w karciany pierwowzór jeszcze nie. Coloretto podoba mi się bardziej. Mniejsze i szybsze. Plansza, wózki i żetony zwierząt zupełnie niepotrzebnie zwiększają koszt. Jakim cudem przeróbka Coloretto zdobyła Spiel des Jahres? Zastanawiające. Jedzenia cały czas nie ma, można jeszcze zagrać w
6 Nimmt. W końcu nadchodzą i potrawy. Trochę się naczekaliśmy, nie chcą nam dać zniżki dla stałych klientów
ale co tam, przynajmniej rozgrzaliśmy się planszówkowo
Z powrotem na Pionku Monika, Magma i ja chcemy poznać
Niagarę. Okazuje się, że by to w tej chwili zrobić trzeba wziąść udziałw turnieju. Niech będzie
Niagara okazuje się całkiem miłą grą familijną. Według mnie nie przebija Osadników, ani TtR:E, ale podoba mi się zdecydowanie bardziej od Zoloretto czy Jenseits von Theben. Najbardziej doświadczony gracz a Niagarę z piątki grających, czyli Zielu ogrywa nas strasznie szybko. Przynajmniej szybciej zasiądziemy do następnej gry
Wybieramy z Moniką i Magmą
Um Krone und Kragen. Zpomocą kolegi, którego imienia/ksywki nie pamiętam oraz Kwiatosza udaje nam się zagrać. Gra piękna graficznie. Całkiem miło się również gra (lubiłem kiedyś różne odmiany kości), choć w końcówce robi się rzeźnia. Mając strasznie duzo postaci jesteśmy w stanie zrobić z kostami prawie wszystko. Chętnie przy następnych okazjach zagram, ale nie jest to dla mnie pozycja "must have".
Po szybkim Pitchcarze zapisałem się na turniej
Neuroshimy Hex. W skrócie głupi ma szczęście
Osoba z którą miałem grać zrezygnowała. Multidej z łapanki wziął Magmę. Ten grał kiedyś raz, ale nawet nie pamiętał do końca zasad. Po krótkim objaśnieniu zaczynamy. Magma zdobywa przewagę, która utrzymuję przez większość gry. Jest już 12:18 dla niego, a żetony już na ukończeniu. Rzutem na taśmę wyciagam wynik. JEstem w następnej rundzie. Tam mam trafić na Matiego, ten jednak już musi uciekać do Lublina. Przechodzę od razu do półfinału. Tam trafiam na Artura (jeśli dobrze pamiętam). Losowanie armii. Mam nadzieję, że trafię na Borgo. Niestety Hegemonia. To może Artur przynajmniej nie trafi Hegemonię. Niestety. No to chyba pozamiatane. Moim zdaniem Borgo jest trochę silniejszą armią od pozostałych. Ale co tam, spróbuję. Mi żetony podchodzą idealnie, a Artur ma niesamowitego pecha. To nie fałszywa skromność, ale obiektywne stwierdzenie faktu. Jestem w finale. Wygrywam ledwo co z nowicjuszem neuroshimowym, potem zwycięstwo przez walkower, wreszcie mega fart z najsilniejszą armią. Chyba już wyczerpałem zapas farta na kilka najbliższych dni. W finale czeka już Ronczi. Tym razem ja trafiam na Borgo. Mijają dwie rundy. Ja 20 życia, Ronczi 10. Do końca partii kontroluję sytuację i wygrywam pewnie.
Uiek doradza bym jako nagrodę wziął specjalną nieskładaną planszę z essenowej edycji Neuroshimy. Brakuje mi ostatnio miejsca, część gier szpedaje, inne upycham po wszystkich szafach. Po co mi duża plansza do Hexa?
Swoją drogą nie końca mi się ona podoba. Wielkoścowo wygląda o tak jakby starą planszę nakleiś na karton. Tylko za ciemniejszymi heksami z planszy, są kolorowe, które robią za dekoracje. Trochę to może mylić gdzie tak naprawdę kończy się plansza (a może to jakaś wersja na więcej osób? zapomniałem się spytać). /EDIT4: Na Krainie Gier pojawiły się zdjęcia. Dziwne, bo robi wrażenie. Na żywo wyglądało jakośgorzej... Dokładnie widać gdzie jest plansza, a gdzie obramowanie./ Na dodatek kolorystycznie strasznie pstrokato. Aż bije po oczach. Brąz ze starej wersji zdecydowanie bardziej postapokaliptyczny. No i tor pumktacji na około na więcej osób wcale nie jest plusem. Na więcej niż 2 osoby warto grać z zakrytym sztabem, bo inaczej gracz prowadzący jest zawsze atakowany. Zastanawiałem się też nad przejrzystością nowej planszy. Stare żetony przyłożone na sucho nawet były dobrze widoczniem, także akurat z tym chyba nie będzie źle. Choć tło żetonów ma zostać takie same, a grafiki zmienione, zobaczymy czy nie będą się gryzły z kolorową planszą.
Na koniec zacząłem start w konkursie Trzewik and Folko. Osadnicy, TtR, Niagara, Evo i Tikal. Która gra tu nie pasuje? Dla Uieka, Folko i mnie odpowiedź była oczywista. Bardziej jednak podobała mi się odpowiedź Trzewika. Genialna
(Tikal ma EDIT (dzięki Folko): prostokątne pudełko
Szkoda, że już musieliśmy lecieć, ciekawy jestem innych wykręconych pytań (a raczej odpowiedzi
Jeszcze tylko szybka podróż do Opola (Pędrak chciał się zobaczyć z Voldemortem i Ozym). Niedziela 24:00 z powrotem w Warszawie. Czy warto było? TAK
Jako warszawiak jestem mocno rozpiszczony planszówkowo. Cztery "oficjalne" spotaknia w tygodniu. Często również dodatkowe "domowe". Mnóstwo graczy. możliwość zagrania chyba w każdą grę. Raz na jakiś czas jeszcze Planszówkon, Warsaw Open. Warto ruszać się z planszówkowego raju na Pionka? Czy on coś da? Zdecydowanie tak. Chodze na warszawskie spotkania między innymi z powodu niezwykle sympatycznej atmosfery. Zawsze jednak miło zasiąć przy stole również z innymi ludźmi. Zarówno tymi znanymi, ale mieszkającymi w unnych miastach, jak i całkiem nieznanymi. Na Pionku graczy jest pod dostatkiem. Z gier chyba większość tego co jest w Warszawie, ale na przykład była już Mafia Granny, która musiała się ukazać w tym tygodniu (na Warsaw Open tydzień temu jeszcze nie było), Eiertanz, czy Squad 7. EDIT2: Plusem są też jeszcze niewydane gry Folko w dużej ilości. Komfortowe warunki ( zimą na Planszówkonie brakuje miejsca). Miło też przyporządkować do ksywek i awatarów żywych ludzi. Atrakcją było też prezentacja nowego wydawcy. Ciekawe turnieje (moim zdaniem Hex i Pitchcar, to lepszy pomysł, niż na przykład Carcassonne na WO) i konkursy. Zamiast Planszókonowych Kalamburów (ile można?), wykręcone pytania, jeszcze bardziej wykręcone odpowiedzi i prowadzenie z jajem. EDIT3: No i przedpremierowy rzut na nowego Hexa. Szkoda, tylko, że nie było kilku nowych żetonów, a tylko sama plansza. EDIT4: Wydruk nadruku na planszy oraz żetony sobie jednak przypominam. Tylko żetony to była przecież armia Domsday Machine (bonus dodawany przy przedsprzedaży), to teraz będzie to regularna armia?
Za minus dla przyjezdnego uznałbym wczesną porę zamykania. Nie dało by się tak co najmniej do 20? Z drugiej strony przez to było jeszcze bardziej integracyjne wyjście do miejscowego lokalu. Przez to wyjazd też uznaje bardziej niż tylko udany. Nie tylko szaleńcza pogoń za kolejnymi tytułami, ale i wyjście na miasto i porozmawianie z różnymi osabami znanym wcześniej mniej lub w ogóle. Jak tylko ktoś zmotoryzowany będzie się wybierał ze stolicy (niestety w grudniu na pewno nie będzie to Pędrak), to postaramsię tak ustawić czas, by móc przybyć (połącznie PKP niestety za ciekawe nie jest, albo jazda cały dzień, albo zbyt duży koszt).
Trzewiku zauważyłem z wielu tekstów, że lubisz mocno koloryzować. Mówiąc/pisząc o Pionku nie musisz nic zmyślać. Pionek jest sam w sobie genialny, nie trzeba ściemniać. Gratuluję organizacji wspaniałej imprezy i życzę co najmniej tak samo udanych następnych Pionków!
piterek pisze:Pozostaje miec tylko nadzieje, ze na nastepny Pionek przyjedzie jeszcze wiecej ludzi i bedzie rownie pysznie jak w ostatni weekend.
Jeszcze więcej? Jak przybyłem koło 12 były wolne dwa stoły. Po tym jak zacząłem grać został jeden. Nie wiem ile stołów można było jeszcze prznieść z innych sal, ale sporo więcej osób mógłby oznaczać tłok. Fajnie, by jak najwięcej osób się dobrze bawiło na Pionku, ale zbyt tysiące osób mogłoby być problemem
rufio pisze:oraz neuroshimy hex
ta ostatnia pozycja była możliwa tylko dzięki pewnemu gościowi który poprostu przyszedł i wytłumaczył nam zasady... generalnie gdyby nie on to pewnie bysmy wogóle nie przegryźli sie przez zasady.. a tak udało mu sie nas zainteresować tą grą która pewnie znajdzie się w naszej kolekcji tuż po wypłacie
w każdym razie chce mu jeszcze raz podziękować za pomoc.
Jeżeli masz ciemne, dosyć krótkie włosy i grałeś z dziewczyną z ciemnymi, kręconymi długimi włosami i okularach, a po grze cieszyłeś się, że Hex to pierwsza gra, w którą dziś z nią wygrałeś, to osobą, która tłumaczyła ci zasady byłem ja
Nie ma za co. To normalne. Skoro widzę dwie osoby przebijające się przez instrukcję gry, którą znam bardzo dobrze, a akurat i tak nic innego nie robię, to co za problem wspomóc, nawet jak są to całkiem nieznane mi osoby. Szczególnie, że to działa też w drugą stronę, ktoś mi też pomaga przy grach, których ja nie znam. To jedna z zalet planszówkowych zlotów. Niezwykła serdeczność wszystkich ludzi i wręcz rodzinna atmosfera. Zawsze ma się uczucie, że grasz ze starymi znajomymi, nie ważne, czy rzeczywiście kogoś długo znasz, czy widzisz daną osobę pierwszy raz w życiu.
Co do Neuroshimy, to być może warto poczekać miesiąc na nowe wydanie. No chyba, że w Essen wykupią od razu cały nakład.