Legun pisze: ↑03 paź 2020, 06:50
Weź wyluzuj - jesteśmy tu dla zabawy.
Jestem luźny jak spaghetti al dente. Giętki, ale nie w stu procentach. Co do meritum zaś, już mówię, o co chodzi.
Widzisz, też śledzę Tussie Mussie jako intrygujący mnie tytuł, więc gdy zobaczyłem wątek na forum, kliknąłem. I tak jak Ty, mocno się rozczarowałem. Wersja angielska ma taką sympatyczną grafikę, a tu tymczasem... Co to za zwyczajna, nie odznaczająca się niczym okładka? Gra z kwiatami, to już trzeba walnąć kobitę na froncie? Ta grafika jest ponadto niespójna z oprawą graficzną komponentów, więc nie oddaje charakteru estetyki gry. Idźmy dalej. Co to za tytuł? Oryginalna nazwa nawiązuje do niewielkich bukietów wręczanych właśnie z intencją przekazania jakiegoś znaczenia poprzez kwiaty, a polski tytuł to "wzór z zawiłych linii". Gdzie tu logika? Chyba właśnie logika wywiedzenia polskiego tytułu z tytułu oryginalnego to by musiały być, kurde, esy-floresy. Byłem gotów zasadzić się tu strasznie i z wielkim gniewem na taką prezentację; dla mnie to największa porażka od czasu Hanamikoji. Już, już zjeżdżałem w komentarze, żeby wyciąć wydawnictwu drugi zwieracz, gdy zobaczyłem Twój komentarz - i zdziwiłem się bardzo do tego stopnia, że mi wszystkie zamiary odeszły, pozostała zaś mieszanina zdziwienia i zniesmaczenia.
Mówisz, że odpowiadasz na moje pytanie o myśl swojej wypowiedzi, ale zrobić tego - nie zrobiłeś. To mnie akurat nie dziwi, bo znaczeniowo Twoja wypowiedź jest dość niepokojąca. Parafraza Twojej wypowiedzi oryginalnej to: "patrząc na
oczy postaci na okładce stwierdzam, że jest bardziej prostytutką, niż kwiaciarką". Znaczeniowo nie ma w tym nic więcej. "Dziwne" - pomyślałem sobie, ale uznałem, że dopytam. Na moje pierwsze zapytanie odpowiedziałeś z typowym w Internecie protekcjonalnym odesłaniem do googla (nietrafionym) i sugestią, że to był dowcip. Tu mnie zupełnie skonfundowałeś.
Now, nobody likes a good laugh more than I do i żadną formą komedii, co do zasady, nie gardzę - poza tymi przypadkami, kiedy jest na maksa leniwa. Ale w tym co napisałeś próżno się doszukać żartu. Nie ma w tym również, jak sugerujesz w swojej ostatniej wypowiedzi, kpiny z erotyzacji marketingowej. Jest natomiast dziwna i może dość niepokojąca percepcja. Nie raz i nie dwa zdarzyło mi się w życiu nazwać kogoś słowem wywiedzionym od najstarszego zawodu świata - ale raczej ze względu na akcje i działania, nigdy ze względu na oczy. Już tam pal licho strój, poza - oczy! Oczy. Niby zwierciadło duszy, ale nawet jeśli chcielibyśmy tutaj polerować tezę, że postać na okładce ma uwodzicielskie spojrzenie, to i tak jest to dalej szalenie niewiele, żeby kogoś tak od razu skategoryzować, i więcej, od razu wskazać, że okładka została zerotyzowana. Z drugiej strony, każdy będzie inaczej postrzegał erotykę, ale jeśli w autobusie trzęsie i nogawka komuś od tego spuchnie, to czy transport publiczny jest erotyczny? Czy doszło do erotyzacji komunikacji miejskiej?
Druga perspektywa na percepcję sytuacji. Nie znamy się, ale z wypowiedzi Twoich różnych wnioskuję, żeś rodzinny gość. Jaka by była Twoja reakcja, gdyby ktoś zasugerował, że Twoja żona/córka jest przedstawicielką najstarszego zawodu świata ponieważ tak mu się wydaje po jej oczach/spojrzeniu? Byłbyś po stronie wesołków? Spojrzenia są niejednoznaczne, a wnioski na ich podstawie uzyskiwane - co najmniej pochopne*. Tu oczywiście pani jest nieprawdziwa i narysowana, ale problematyczna percepcja pozostaje.
Dziwnie się też od razu obudowałeś w swojej wypowiedzi, jakbyś się szykował na to, że Ci ktoś wsadzi w cztery litery buławę poprawności politycznej. To ja mam się wyluzować? "Niech nie kuli jak pies przy kupci" w takim razie!
Tak więc tego. A za życzenia miłego dnia dziękuję. Dzisiaj się udało zagrać w Netrunnera i Zamki Burgundii, więc był to dobry dzień. A co do "Esów-floresów" - niestety, takiej polityki wydawniczej wspierać nie chcę. Mając świadomość tego, jaka jest rodzima wersja, wolę się lekko nagimnastykować i ściągnąć oryginalną z wyższym kosztem. Szkoda!
*Przykładem sytuacji niedwuznacznej może być moje wspomnienie z dawnych lat, z jednej z moich wycieczek "nad morze". Nieopodal Koszalina drogą krajową jadąc, zacząłem mijać kobiety stojące na poboczu w regularnych odstępach. Wiadomo - lato, więc ubrane były stosownie do pory roku, innymi słowy: odziane były nieznacznie. "Ocho, sezon na jagody się zaczął" - pomyślałem sobie w mojej naiwności. Aż tu nagle jedna z owych dam, gdym blisko niej przejeżdżał, krągłość swą uwydatniła poprzez nagłe jej wypięcie, klepnęła się w nią i oko ku mnie puściła, umalowane na czerwono wargi rozchylając z uśmiechem. Nawet pomimo mej najczystszej myśli i świetlistej intencji wiedziałem, że otoczka owej interakcji była wyjątkowo oczywista.