Podobnie z figurką + karta. Działało to dobrze. Karta nie była wówczas tak fajnie opisana, ale jej plastikowa reprezentacja trzymała klimat i po rozprawieniu się z takim wrogiem nasza plansza od razu otrzymywała zauważalną zmianę, szybko mogłem ocenić nową sytuację, a usunięcie figurki dawało satysfakcję i odczuwalny progres. Do tego jedna karta wystarczała do operowania grupą wrogów. Zmniejsza się przez to różnorodność, ale dodaje fajne modyfikowanie siły przeciwników w zależności od ilości graczy/scenariusza.
Problem pojawiał się w przypadku żetonów+karta, na papierze wszystko powinno być tak samo jak z figurkami, ale w praktyce jest zgoła inaczej. Często przytłoczone innymi znacznikami, ustawieniem figurek bohaterów, wymuszały częste zerkanie na mapę wraz ze sprawdzaniem tego, co nasza postać może zrobić w danej turze, aby efektywnie ruszyć misje/przygodę naprzód. Niekiedy nie zauważało się jakiegoś i tura nie była optymalna. Kapsle różnią się tym, że nie czuję takiej satysfakcji z pokonania przeciwnika jak w przypadku usunięcia figurki z danego lochu. Najbardziej bolało mnie to w runebound, gdzie przez całą grę biłem się z wrogami z kart i było to świetne, aby na końcu gry otrzymać MEH żeton bossa z kartą. Pomimo jego siły i umiejętności, walka była mniej immersyjna niż ze zwykłymi wrogami. W drugim przypadku, gdzie główny boss jest kapslem, a mimo to klimat i 'wyniosłość' zostaje zachowana to moim zdaniem Betrayal at house on the hill. Tutaj, gracz jako zdrajca często operuje kapslami pomniejszych wrogów/głównego wroga i mimo tego, że w porównaniu z figurkami eksploratorów wypada płasko, to wszystko jest tak jak być powinno. Nie oczekuje w tym tytule tego samego co od gry przygodowej z 1-4 wrogami głównymi, tutaj każda rozgrywka może być innym scenariuszem(100 w sumie z dodatkiem), gdzie występuje inny wróg i zastosowanie dziesiątek figurek byłoby zbyt portfelożerne.
Kolejną rzeczą, są same kapsle, do których byłem sceptycznie nastawiony. Mianowicie chodzi o kapsle z MK, gdzie wszystkie informacje są na nim nadrukowane. Dzięki temu zabiegowi każdy wróg pomimo braku plastikowej/karcianej reprezentacji różni się od siebie, a nasze podejście do każdej walki musi być przemyślane. Świetny zabieg, przy którym jedno logo na żetonie decyduje o naszym zwycięstwie, bądź porażce. Przy pierwszej rozgrywce cały sceptycyzm odszedł na bok. Dzięki temu możemy mieć w grze mnóstwo zróżnicowanych przeciwników tanim kosztem.
Standeesy stawiam podobnie do figurek, z tym, że jedynie spotkałem się z nimi w Martwej Zimie, gdzie zombiaki robią robotę i coraz większa ich ilość świetnie reprezentuje przytłoczenie zarazą, bo sama walka z nimi jest mocno jałowa, ale daje satysfakcje i szansę na przeżycie. Chętnie dowiedziałbym się jak to wygląda chociażby w przypadku gloomhaven.
Mógłbym żetony MK zrównać z kartami wrogów z runebounda z talii przygód. Są to moje ulubione reprezentacje wrogów. Po prostu w obu przypadkach czuje, że coś się dzieje i trzeba się postarać po nagrodę. Zaraz po tym figurka+karta. Standeesów nie oceniam, bo za mało miałem z nimi wspólnego.
Jak uważacie, kiedy gra wymaga figurek, a kiedy inne zabiegi jak w przypadku MK są lepsze? Jaka reprezentacja wroga najbardziej wam siedzi? Czy gloomhaven byłoby lepsze z figurkami wprost z descenta?
![Obrazek](https://i.postimg.cc/bwVLtrzC/figsy.png)