Veni, vidi i nie Vici.
Zagrałem w to dzisiaj (a w zasadzie, to już wczoraj
) i postanowiłem skreślić kilka słów, choć absolutnie nie wiem, czy mój gust i moje spostrzeżenia kogokolwiek na tym forum obchodzą.
Zawsze jestem też zdania, że najlepiej grę poznać organoleptycznie, bo to, co z pozoru wydaje się być dla nas pysznym daniem, może się okazać zakalcem, a coś, co wygląda na chińską zupkę z torebki, podaną w brudnej misce na ulicy - może być dla nas najpyszniejszym daniem na świecie. Najlepiej więc spróbować samemu, a nie polegać na opinii innych.
Na początku napiszę, że z jednej strony moje oczekiwania wobec tej gry były wygórowane, ale z drugiej – czerwona lampka zapaliła mi się już podczas kampanii na KS, bo po obejrzeniu materiałów filmowych – gry nie wsparłem. Raz, że tytułów tego typu na półce mam od groma (zdecydowanie za dużo), a dwa – już wtedy wydawało mi się, że gra nie jest przesadnie wymagająca intelektualnie.
Na początek
pozytywy:
Gra jest przepięknie wydana. Przynajmniej w wersji z Kickstartera. Nie mam pojęcia, czy edycja od Czachy utrzyma ten poziom, ale dawno nie widziałem tak
grubych żetonów i tektury na mega wysokim poziomie. Figurki może nie są jakieś wybitne, ot są ok., ale za to ilustracje i szata graficzna – to jest najwyższa półka! Estetycznie to jest po prostu bardzo ładna gra, która świetnie prezentuje się na stole.
Sama rozgrywka – bardzo płynna, przyjemna. Zasady proste, jak konstrukcja cepa i przy tym bardzo klarowne, choć tu muszę przyznać, że instrukcji nie czytałem, a sama gra została mi sprawnie wytłumaczona.
Mechanicznie to wszystko nawet działa, choć muszę przyznać, że finezji i oryginalności tu równe
zero. Wszystko już gdzieś było w tej, czy innej, formie. Super brakowało mi jakiejś iskierki geniuszu, jakiejś super błyskotliwej mechaniki, której nie widziałem nigdzie indziej.
Nie bawiłem się źle. Ale... Przesadnie dobrze też nie.
W związku z czym zakończę część o pozytywach i przejdę do
negatywów, które dla mnie niestety przekreśliły chęć posiadania Northgard w kolekcji.
Po pierwsze – gra jest totalnie LEKKA. Absolutnie się tego nie spodziewałem. To w zasadzie taki tytuł do piwka, który udaje cięższą grę, przez liczbę komponentów. Byłem zaskoczony w jak wielu aspektach ta gra jest losowa i się tego nie wstydzi. Byłem również zaskoczony, że decyzje są tak błahe. Dobieramy cztery karty i robimy tylko to, na co pozwalają nam te karty. Ciężkich dylematów, czy decyzji palących zwoje tutaj zwyczajnie nie ma. To takie „pykadełko”, żeby się dobrze pobawić, odmóżdżyć, coś tam pozbierać, zapunktować, czasami zrobić kuku przeciwnikowi, ale żadnych większych emocji tu nie uświadczymy, ani żadnych super błyskotliwych zagrań, które będziemy wspominać latami. Ot, to taka gra, w której robimy coś, czasami sobie porzucamy kostką, pozbieramy surowce i wybudujemy jakiś budyneczek. Nic poważnego. Nie było ani jednego momentu, w którym pomyślałem sobie – „Ale jestem błyskotliwy, kapitalnie to rozkminiłem!”. Gorzej – nie było ani jednego momentu, w którym pomyślałem „Ależ to zwaliłem! Mogłem zagrać to lepiej!”. Nic nawet na moment nie podniosło mi ciśnienia.
Po drugie – deckbuilding tutaj w zasadzie nie istnieje. Bo po prostu po rozegranej rundzie dostajemy jakąś JEDNĄ kartę do „talii”. Przy czym wybór jest mocno ograniczony, a jak pasujemy jako ostatni gracz – żaden. Czyli finezji w budowaniu decku, czy nawet głupiego zarządzania ręką - tutaj nie ma. Gramy tym, co los da. Owszem, można później dorwać jakąś kartę, która dobiera nam karty z decku, ale za dużo rozkminy w tym nie ma. A jeżeli jest, to jest to rozkmina na poziomie zerówki. Serio to jest bardzo lekka gra. Budynki i całe "4x" to jest śmiech na sali. Nie ma tu ani drzewka technologicznego, ani dużej asymetrii, która tworzy się z czasem. Jest to produkt raczej dla początkujących, którzy nie chcą przegrzewać zwojów i wystarczy im, że jeden budynek produkuje jabłuszka, drugi drewno, a trzeci daje +1 do rekrutacji. Nic, czego nie ogarnąłby sześciolatek. Fajnie, że budynki są super intuicyjne. Niefajnie, że nie mają większego wpływu na grę. No może poza dużymi budynkami, ale tutaj...
Po trzecie – przez całą rozgrywkę miałem wrażenie, że robię tylko tyle na ile pozwala mi gra. Nie znoszę wręcz uczucia, gdy gra „gra w ciebie”. Niestety przy Northgard tak miałem. Najzabawniejsze – przez całą grę nie dobrałem ani jednego kafelka terenu, który pozwoliłby mi na budowę dużego budynku. A grałem klanem kruka, który ma kartę pozwalającą na dobieranie dwóch kafli i wybierania jednego! Oczywiście mogłem atakować innych graczy, ale plansza ustawiła się tak, że musiałbym bardzo dużo czasu poświęcić na przemarsz mojej armii, niewiele bym na tym zyskał, a mógłbym wyłącznie stracić. Brak kontroli nad dociągiem kafelków bolał mnie najbardziej i pokazał niestety, że eksploracja jest losowa. Z jednej strony planszy dobierały się kafelki z potworami, z drugiej ich w zasadzie nie było, a ja nie mogłem dobrać żadnego ciekawego kafla i żadnego, który umożliwiłby mi budowę dużego budynku. Słabe to w ciul.
Po czwarte – punktacja była w sumie bardzo zbliżona (o ile dobrze pamiętam 96, 91, 88, 84) i co zabawne – praktycznie przez całą grę nie było widać kto prowadzi. Niektórzy obstawiali mnie, a skończyłem na ostatnim miejscu. Ja obstawiałem kolegę Sebastiana, który skończył na drugim. Niespodzianka była, ale nie taka jaką bym chciał.
I to nawet nie dlatego, że skończyłem na ostatniej pozycji, po prostu zwyczajnie – nie uważam, że zrobiłem coś źle, gorzej od innych, a zwycięzca (któremu wyjątkowo nie szło przez losowe kafle z potworami na początku) rozkminił grę w jakiś super wybitny sposób. Te kilka punktów różnicy pomiędzy poszczególnymi graczami też dawały takie przyjemne uczucie - "nikt nas nie wgniótł w glebę", "to tylko kilka punktów różnicy". Jeżeli o takie emocje Wam chodzi, a gry mają być sympatyczną rozrywką, ciepłą, niczym utwory Barrego White'a - to Northgard może być dla Was.
I wreszcie po piąte – graliśmy w krótszy wariant (7 rund), a i tak było (dla mnie) przeraźliwie długo. Jak na tak LEKKĄ, losową grę, intelektualną wręcz popierdółkę, to dwie i pół godziny to jest stanowczo za długo. Miałem dosyć po piątej rundzie i chciałem, żeby to się już skończyło. Nie wyobrażam sobie wariantu z dziesięcioma rundami. Chyba umarłbym z nudów. Graliśmy we czterech graczy. W piątkę - chyba bym się pociął. Rundy są do siebie podobne, nawet rzekłbym takie same, nie ma przetasowań na planszy, niespodzianek i jakiś epickich momentów. Reasumując - było za długo i pięć rund wystarczyłoby mi w zupełności. Może nawet po pięciu miałbym o grze lepszą opinię?
Na koniec dodam, że wszystkich poirytował jeden designerski fuckup – gra zajmuje POTWORNĄ ilość miejsca na stole. Graliśmy na prawdziwie
gigantycznym blacie i pod koniec rozgrywki plansza ułożona z kafelków zwyczajnie się nam nie mieściła! Kilkukrotnie musieliśmy przesuwać całość, robić miejsce i rezygnować z dostawiania kafli na samych krawędziach. Całość też ma sporo elementów i nie krótko to się ani rozkłada, ani składa.
Podsumowując – Northgard nie jest dla mnie. To przyjemny tytuł, do popykania do piwka. Piękny wizualnie, ale nie angażujący emocjonalnie i intelektualnie. Dla kogoś, kto nie ma na półkach dużej konkurencji – to może nawet sprawić frajdę. Dla ludzi ogranych, którzy zjedli zęby na 4X i area control, ta gra nie będzie ani wyzwaniem, ani partie nie będą śniły się po nocach. Ot, sympatyczna gra, przepięknie wydana, ale nic ponad to. Jakbym miał już wybierać z mojej przepastnej kolekcji coś o podobnej wadze i o podobnym feelingu, to wybrałbym
Rise of Tribes, które uważam jednak za dużo lepszą grę, a całość rozgrywki w tym samym składzie osobowym zamknę w 45-60 minutach. I do tego szybciej złożę i rozłożę. Jeżeli gra jest tak lekka i ma elementy losowe, to dobrze by było, gdyby była przynajmniej krótka, albo dostarczała jakiś super ciekawych dylematów.
Cieszę się, że zagrałem i jeszcze bardziej cieszę się, że nie muszę mieć tego w kolekcji. Z jednej strony trochę żałuję, bo
gra jest piękna, ale z drugiej... Mam w co grać i w tej kategorii gry dosłownie walczą o mój czas i miejsce na stole.
Polecam zagrać i sprawdzić samemu. Bo może właśnie ta lekkość i przystępność, to jest to, czego szukacie. Ja preferuje cięższe gry, które nie wybaczają błędów i przy których palą mi się zwoje.
EDYTKA - Poprawiłem kilka błędów interpunkcyjnych i stylistycznych, bo pisałem to w amoku, niemal na świeżo po rozegranej partii.
Jeszcze raz podkreślę - To jest bardzo PRZYJEMNY tytuł. Ale konkurencja jest zwyczajnie za duża i w takim pseudo 4X, to na pewno Northgard nie byłby moim wyborem na planszówkowy wieczór. Dużo bardziej podoba mi się wspomniane Rise of Tribes, w którym są ciekawsze decyzje i które rzeczywiście daje poczucie małej gry cywilizacyjnej dzięki technologiom. W Northgard brak właśnie technologii, jakiegoś wyróżnika, który powoduje, że każdy gracz robi coś tam innego. Tutaj wszyscy robią to samo, a rundy graczy są niemal identyczne.
P.S. Właśnie zauważyłem, że w edycji z kickstartera surowce i punkty są drewniane, a w edycji od Czachy to chyba będzie zwykły karton.