Gry, które przestały nas bawić.
: 13 kwie 2023, 15:13
Pewnie każdy, kto gra już od dobrych kilku lat, przez to przechodził.
Gra, która kiedyś wydawała się świetna, która porywała, nagle nie podnosi temperatury. Wiadomo, wszystko przemija, uczucie czasami też.
Ale gry to na szczęście nie jest związek, tutaj nie ma poważnych decyzji, czy ludzkich dramatów. Chociaż czasami jakiś sentyment jest.
I choć zwykle mam tak, że gry, w których kiedyś byłem absolutnie zakochany, wytrzymują próbę czasu, to zdarzają się i takie, w których przypadku zadaję sobie pytanie – „jak to kiedyś mogło mi się tak bardzo podobać”?
A piszę te słowa, po grubym rozczarowaniu powrotem do 51 STAN MASTER SET. Uwielbiałem kiedyś tą grę. Mam do niej skompletowane wszystkie dodatki (poza ostatnim). Co zabawne – ani razu nie rozegrałem partii z dodatkami „Moloch” i "Sojusznicy". No i w tym miesiącu pograłem trochę więcej w 51 Stan MS i jestem zaskoczony, bo gra wydała mi się kompletnie nudna. To w gruncie rzeczy pozbawione finezji przerabiane surowców jednych w drugie i ciułanie punktów. Do tego potwornie dotkliwa losowość - gdzie nagle, po dłuższym ograniu, okazuje się, że kto dobiera lepsze karty, pasujące mu do silniczka – wygrywa. Tak bardzo byłem zaskoczony, jak powrót okazał się miałkim doświadczeniem, że aż nie mogłem w to uwierzyć! To przecież kiedyś potwornie mnie bawiło! No ale porównując to do TM, Ark Nova, czy wreszcie do Legends of Void, to 51MS wypada bladziutko. Bardzo bladziutko... Mam plan spróbowania nowych dodatków, ale być może czeka mnie wkrótce smutna decyzja o rozstaniu z tym tytułem.
Nie chcę tutaj oczywiście dyskutować o 51 Stanie i o tym, czy komuś się „podoba, czy nie”, a bardziej chciałem Was zachęcić do opisania swoich przypadków z „gier, które przestały nas bawić”.
Moja lista pewnie byłaby długa, bo sporo gier sprzedałem i już o nich nie pamiętam, ale kilka takich powrotów po latach, było dla mnie zaskakująco bolesnych. A w ciągu ostatniego półrocza, poniższe były najbardziej dla mnie zaskakujące:
LORENZO IL MAGNIFICO – Kiedyś mój absolutny top. Jedna z najbardziej ogrywanych gier w mojej kolekcji. Zdobyłem do niej dodatki, zdobyłem promki, mam więc wypasionego, zbieranego latami, autentycznego „Big Boxa”. No i jakoś gra przestała do mnie przemawiać. Wydaje mi się dosyć nudna, powtarzalna, emocji innych poza częstą frustracją – jakoś nie stwierdziłem. Do tego za każdym razem gdy ją wyciągam – wydaje mi się coraz brzydsza.
Ostatnio nawet nie mam ochoty ją wyciągać na stół! Zastanawiam się, czy kiedyś jeszcze „odkryję ją na nowo”, czy serduszko jeszcze kiedyś szybciej zabije? A może pora wystawić to na sprzedaż?
MONTANA – Również jedna z najczęściej ogrywanych w domu gier. I również niestety nieszczęsny Klemens Franz.
Kupiłem dodatek Longhorns, który przeleżał w pudle rok. Na fali ogrywania starszych gier z kolekcji, Montana wróciła na stół z zamiarem ogrania wszystkich modułów z Longhorns. I jakież było moje zdziwienie, gdy nagle ta "cudowna Montana”, którą zawsze tak bardzo lubiłem, nagle przestała mnie bawić. Żeby nie było niedomówień – to bardzo dobra gra, ale jakoś przestała mnie ekscytować. Kiedyś dostarczała mi emocji, a teraz... Mam wrażenie, że wszystko już w niej widziałem, a decyzje wydają mi się... Oczywiste.
ODKRYCIA: DZIENNIKI LEWISA & CLARKA – Prześliczna gra. I to tyle, co mogę teraz o niej w zasadzie powiedzieć. Kiedyś pasjonował mnie ten kościany draft, lubiłem budowanie silniczka z kart. Obecnie znam duuużo lepszych gier z kościanym draftem, a i same Odkrycia poznałem na tyle, że decyzje są w niej dla mnie zbyt oczywiste. Do tego przeszkadza mi dotkliwa momentami losowość. W grze, która jest bądź, co bądź wyścigiem, każdy losowy element boli dwukrotnie. Wystawiłem już to na sprzedaż, ale nadal nie mogę przeboleć, że już mnie to nie kręcie. A przecież nie tak dawno deklarowałem jeszcze, że to nigdy nie opuści kolekcji!
MAGIC: THE GATHERING – To był drugi powód założenia tego wątku. Po 51 Stanie, jest to gra, do której chyba najbardziej „straciłem miętę”. Coś tak bardzo się we mnie wypaliło, że aż się... skończyło? Nie mam dziś kompletnie ochoty na granie w medżika. Blisko 30 lat życia mi pyknęło z tą karcianką i teraz nie jestem w stanie wykrzesać sobie krzty entuzjazmu. Ostatnie partie Commandera pokazały mi dokumentnie, że każdy „gra tu w inną grę” i strasznie ciężko jest zebrać ekipę choćby trzech ludków, którzy mają podobne podejście do zabawy. Gram w EDH dla ciekawych sytuacji na stole i epickich momentów. A kompletnie nie bawią mnie gry, które trwają kilka tur, lub obserwowanie, jak ktoś się „brandzluje” przez kilkanaście minut. Niezmiernie trudno jest zebrać graczy, którzy mają choćby zbliżony Power level talii. Co gorsza – zrobiliśmy sobie ostatnio małe PRE. Kumpel kupił boxa i zagraliśmy sealda. W swoich paczkach trafiłem na kilka mythiców, planeswalkera, kilka bomb i od ciula removalu. Talia „złożyła się sama”. Nawet nie musiałem nad nią kombinować. W zasadzie cała moja kreacja ograniczyła się do ucinania kart, bo miałem ich po prostu za dużo. Wygrałem prawie wszystkie potyczki, ale wszystkie „mecze” skończyłem zwycięsko. To "pierwsze miejsce" nie przyniosło mi jednak grama satysfakcji, bo zwyczajnie – nie wydawało mi się ono zasłużone. No i na tle innych karcianek... Medżik wydaje mi się archaiczny. Za długi, za losowy i niepotrzebnie skomplikowany. I to porównując do takiego Mindbuga, tegoż samego autora w końcu, który to Mindbug ma ciekawsze decyzje, trwa krócej i można nauczyć go przeciętnie ogarniętego orangutana. W MTG - Ilość nowych keywordów jest obecnie absurdalna!!! Żeby w to sprawnie grać, mając zaledwie karty z setów wydanych na przestrzeni jednego roku, trzeba przyswoić od groma wiedzy. Nikogo nie chciałoby mi się tej gry uczyć. A skoro ani nie powiększę puli nowych graczy, ani nie wrócę do grania turniejowego, ani nawet nie mam ochoty kupowania nowych kart to... Waham się, czy nie pozbyć się „kolekcji życia”, bo jakoś nie mam kompletnie serca, ani potrzeby by to tego wracać (po raz kolejny zresztą).![Crying or Very sad :cry:](./images/smilies/icon_cry.gif)
Gra, która kiedyś wydawała się świetna, która porywała, nagle nie podnosi temperatury. Wiadomo, wszystko przemija, uczucie czasami też.
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
Ale gry to na szczęście nie jest związek, tutaj nie ma poważnych decyzji, czy ludzkich dramatów. Chociaż czasami jakiś sentyment jest.
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
A piszę te słowa, po grubym rozczarowaniu powrotem do 51 STAN MASTER SET. Uwielbiałem kiedyś tą grę. Mam do niej skompletowane wszystkie dodatki (poza ostatnim). Co zabawne – ani razu nie rozegrałem partii z dodatkami „Moloch” i "Sojusznicy". No i w tym miesiącu pograłem trochę więcej w 51 Stan MS i jestem zaskoczony, bo gra wydała mi się kompletnie nudna. To w gruncie rzeczy pozbawione finezji przerabiane surowców jednych w drugie i ciułanie punktów. Do tego potwornie dotkliwa losowość - gdzie nagle, po dłuższym ograniu, okazuje się, że kto dobiera lepsze karty, pasujące mu do silniczka – wygrywa. Tak bardzo byłem zaskoczony, jak powrót okazał się miałkim doświadczeniem, że aż nie mogłem w to uwierzyć! To przecież kiedyś potwornie mnie bawiło! No ale porównując to do TM, Ark Nova, czy wreszcie do Legends of Void, to 51MS wypada bladziutko. Bardzo bladziutko... Mam plan spróbowania nowych dodatków, ale być może czeka mnie wkrótce smutna decyzja o rozstaniu z tym tytułem.
Nie chcę tutaj oczywiście dyskutować o 51 Stanie i o tym, czy komuś się „podoba, czy nie”, a bardziej chciałem Was zachęcić do opisania swoich przypadków z „gier, które przestały nas bawić”.
Moja lista pewnie byłaby długa, bo sporo gier sprzedałem i już o nich nie pamiętam, ale kilka takich powrotów po latach, było dla mnie zaskakująco bolesnych. A w ciągu ostatniego półrocza, poniższe były najbardziej dla mnie zaskakujące:
LORENZO IL MAGNIFICO – Kiedyś mój absolutny top. Jedna z najbardziej ogrywanych gier w mojej kolekcji. Zdobyłem do niej dodatki, zdobyłem promki, mam więc wypasionego, zbieranego latami, autentycznego „Big Boxa”. No i jakoś gra przestała do mnie przemawiać. Wydaje mi się dosyć nudna, powtarzalna, emocji innych poza częstą frustracją – jakoś nie stwierdziłem. Do tego za każdym razem gdy ją wyciągam – wydaje mi się coraz brzydsza.
![Laughing :lol:](./images/smilies/icon_lol.gif)
MONTANA – Również jedna z najczęściej ogrywanych w domu gier. I również niestety nieszczęsny Klemens Franz.
![Evil or Very Mad :evil:](./images/smilies/icon_evil.gif)
ODKRYCIA: DZIENNIKI LEWISA & CLARKA – Prześliczna gra. I to tyle, co mogę teraz o niej w zasadzie powiedzieć. Kiedyś pasjonował mnie ten kościany draft, lubiłem budowanie silniczka z kart. Obecnie znam duuużo lepszych gier z kościanym draftem, a i same Odkrycia poznałem na tyle, że decyzje są w niej dla mnie zbyt oczywiste. Do tego przeszkadza mi dotkliwa momentami losowość. W grze, która jest bądź, co bądź wyścigiem, każdy losowy element boli dwukrotnie. Wystawiłem już to na sprzedaż, ale nadal nie mogę przeboleć, że już mnie to nie kręcie. A przecież nie tak dawno deklarowałem jeszcze, że to nigdy nie opuści kolekcji!
MAGIC: THE GATHERING – To był drugi powód założenia tego wątku. Po 51 Stanie, jest to gra, do której chyba najbardziej „straciłem miętę”. Coś tak bardzo się we mnie wypaliło, że aż się... skończyło? Nie mam dziś kompletnie ochoty na granie w medżika. Blisko 30 lat życia mi pyknęło z tą karcianką i teraz nie jestem w stanie wykrzesać sobie krzty entuzjazmu. Ostatnie partie Commandera pokazały mi dokumentnie, że każdy „gra tu w inną grę” i strasznie ciężko jest zebrać ekipę choćby trzech ludków, którzy mają podobne podejście do zabawy. Gram w EDH dla ciekawych sytuacji na stole i epickich momentów. A kompletnie nie bawią mnie gry, które trwają kilka tur, lub obserwowanie, jak ktoś się „brandzluje” przez kilkanaście minut. Niezmiernie trudno jest zebrać graczy, którzy mają choćby zbliżony Power level talii. Co gorsza – zrobiliśmy sobie ostatnio małe PRE. Kumpel kupił boxa i zagraliśmy sealda. W swoich paczkach trafiłem na kilka mythiców, planeswalkera, kilka bomb i od ciula removalu. Talia „złożyła się sama”. Nawet nie musiałem nad nią kombinować. W zasadzie cała moja kreacja ograniczyła się do ucinania kart, bo miałem ich po prostu za dużo. Wygrałem prawie wszystkie potyczki, ale wszystkie „mecze” skończyłem zwycięsko. To "pierwsze miejsce" nie przyniosło mi jednak grama satysfakcji, bo zwyczajnie – nie wydawało mi się ono zasłużone. No i na tle innych karcianek... Medżik wydaje mi się archaiczny. Za długi, za losowy i niepotrzebnie skomplikowany. I to porównując do takiego Mindbuga, tegoż samego autora w końcu, który to Mindbug ma ciekawsze decyzje, trwa krócej i można nauczyć go przeciętnie ogarniętego orangutana. W MTG - Ilość nowych keywordów jest obecnie absurdalna!!! Żeby w to sprawnie grać, mając zaledwie karty z setów wydanych na przestrzeni jednego roku, trzeba przyswoić od groma wiedzy. Nikogo nie chciałoby mi się tej gry uczyć. A skoro ani nie powiększę puli nowych graczy, ani nie wrócę do grania turniejowego, ani nawet nie mam ochoty kupowania nowych kart to... Waham się, czy nie pozbyć się „kolekcji życia”, bo jakoś nie mam kompletnie serca, ani potrzeby by to tego wracać (po raz kolejny zresztą).
![Crying or Very sad :cry:](./images/smilies/icon_cry.gif)