Z góry przepraszam za lekki falstart tematu, ale to ostatni moment, żebym w spokoju mógł opisać mój planszówkowy maj. W nic już do końca miesiąca nie zagram, więc podsumowanie jest jak najbardziej na miejscu.

Nowości:
PAX Transhumanity – Ciężko mi jednoznacznie ocenić tak głęboką grę, zważywszy na to, że niedokończyłem tej partii, bo było późno i zamykali lokal. Mogę tylko napisać, że ten PAX jest moim zdaniem najmniej intuicyjny ze wszystkich w jakie grałem. Mnóstwo rozwiązań jest bardzo abstrakcyjnych, umownych i zagmatwanych. Strasznie podoba mi się tematyka, bardzo podobają mi się poruszane w grze zagadnienia, ale absolutnie nie ma w tym wszystkim cienia klimatu. Wymęczyła mnie ta partia dokumentnie. Szczególnie, że przez połowę rozgrywki kompletnie nie rozumiałem zależności. Co robię i po co. Na razie powinienem być bardzo surowy w ocenie, bo co tu ukrywać – gra mi nie podeszła. A zważywszy na to, że zagrałem w nią po rewelacyjnej partii w doskonały PAX Pamir, to był to totalny zjazd entuzjazmu gołym tyłkiem po papierze ściernym.

Cthulhu Światy – Zaskakująco fajny deckbuilder. Zagraliśmy na trzy osoby i bawiliśmy się świetnie. Ba! Gra podobała mi się zdecydowanie bardziej niż Star Realms i Hero Realms i na pewno najlepiej spośród nich działa na trzy osoby. Dużo fajnej rozkminy, dużo śmiechowego przeciągania liny. Grze pomagają też fenomenalne ilustracje Roba Lundy’ego. No nie będę się krył z tym, że jestem trochę jego fanboyem. Uwielbiam jego komiksową kreskę! Gdyby nie to, że mam przepastną kolekcję, w której mam już sporo lepszych deckbuilderów, to Cthulhu Światy mogły by się w niej spokojnie znaleźć. Bawiłem się dobrze, zagram bez mrugnięcia okiem jak ktoś kiedyś zaproponuje, dlatego uczciwie przyznaję 7/10.
Brass Lancashire – Bardzo długo nie mogłem się zdecydować na zagranie w Brassa. Obawiałem się, że gra będzie albo największym rozczarowaniem, albo największą grą wszech czasów. No i... Wyszło gdzieś pomiędzy. Czyli średnio na jeża. Doceniam mechanikę, doceniam rozkminę i interakcję, ale mnie jakoś Lancashire nie podniosło ciśnienia. Decyzje w drugiej połowie wydawały mi się dosyć oczywiste, a że byłem totalnym „świeżakiem”, to nic dziwnego, że w towarzystwie bardzo ogranych ludzi, popełniłem najwięcej błędów i zająłem ostatnie miejsce na listwie Kramera. Nie wiem, co mnie tak zniechęciło. Czy była to mało porywająca tematyka, czy emocje, jak na zbieraniu grzybów, czy wreszcie powtarzalność czynności. To chyba właśnie mój największy zarzut. Wciąż robimy to samo i nie mam poczucia, że robię coś fajniej, więcej, lepiej, inaczej. No i gra jest moim zdaniem zdecydowanie za długa, jak na to, co oferuje. W morzu planszówek, w którym toniemy, nie miałem niestety poczucia, że obcuję z czymś wyjątkowym. Nawet odczuwałem niewielkie znużenie i w pewnym momencie chciałem już tylko tego, by ta rozgrywka się zakończyła. Doceniam, to dobra gra, ale po prostu nie dla mnie. Moja ocena to 6.5/10. Chcę jeszcze zagrać w Birmingham, ale nie spodziewam się, że nagle poprzez kilka zmian w mechanice, gra jakoś urośnie w moich oczach. Spore rozczarowanie, tym większe, że przecież ja uwielbiam gry Wallace'a!
Flamecraft – Oj... Coś tu poszło nie tak. Po skończonej partii zacząłem się zastanawiać, kto zadecydował o wydaniu Flamecrafta i jaka była w ogóle geneza tego pomysłu. Bowiem fajne w tej grze są wyłącznie ilustracje. Cała reszta jest miałka i kompletnie bez polotu. Gra działa, wyścig po punkty działa, ale całość to stanowczo za długie mielenie surowców, bez krztyny emocji, a co gorsza – bez ciekawych dylematów. Puzelek jest tutaj zwyczajnie za prosty. Może to jest po prostu gra dla siedmioletnich dziewczynek, a usiadł do niej stary dziad „maruda”? Daje 5/10, przymykając mocno oko, bo ilustracje są przesłodkie i chwytają za serduszko.
Cheaty Mages! – Zaskakująco sprytna karcianka od AEG. Mamy tu siłowy turniej potworów, w którym obstawiamy naszego faworyta, a następnie za pomocą czarów zmieniamy siłę i właściwości wszystkich uczestników turnieju. Do tego dochodzi wylosowany na rundę sędzia, który zmienia trochę zasady zagrywania czarów. Niby jest to durna i losowa karcianka, ale o dziwo działa i zabawa jest przednia! To trochę taki Munchkin, ale dla odmiany zaprojektowany przez osobę z wysokim IQ.

Nowość Miesiąca:
The Last Kingdom – Gra na podstawie rewelacyjnego serialu „Upadek Królestwa”. Jako fan, wręcz fanatyk Netflixowej produkcji – po prostu musiałem to mieć! Dodatkowo nawet jak ktoś nie zna serialu, ale pasjonuje go okres najazdów wikingów na Anglię, to może to być produkt dla niego. Dla mnie tematyka to +10 do atrakcyjności, więc miejcie to na względzie. Sama gra to bardzo nietypowe area control, bo nie ma de facto na planszy naszych znaczników! Podobnie jak w PAX Pamir – mamy wojujące ze sobą dwa stronnictwa – Przyszłe królestwo Anglii i Danów. Dodatkowo Saksończycy podzieleni są na trzy frakcje, które historycznie średnio ze sobą współpracowały, no chyba, że tarmosiła ich „duńska zaraza”.



Powroty:
AuZtralia – Kapitalny Wallace. Nie wiem, co takiego jest w tej grze, że za każdym razem sprawia mi radochę. Interakcji nie ma tu za wiele, ot tylko taka na zasadzie wyścigu po surowce, alei tak są fajne emocje, a gra jest bardzo klimatyczna i za każdym razem generuje ciekawą historię. Tak się jakoś dziwnie plansza tym razem ułożyła, że w zasadzie nie pojawił się na niej fosfor, za to dużo jednostek „Cthulhu” się „ponakładało”, startując z wyższym poziomem. To była moja pierwsza tak intensywna rozgrywka nastawiona niemal wyłącznie na walkę. Wszyscy musieli rozwijać się militarnie i jak najszybciej usuwać przedwiecznych. Wygrałem tylko dlatego, że straciłem najmniej farm. Tutaj pomogło doświadczenie. Nie straciłem ich tylko dlatego, że od razu w pierwszych ruchach usunąłem te jednostki cthulhu, które były najbliżej mnie, więc po przebudzeniu wszystko szło na moich współgraczy, gdy ja miałem czas na rozbudowę. Chcę w Australię grać częściej, mając też nadzieję na rozgrywkę z dodatkiem. 8/10!
Wildlands – Dwie, pełne emocji rozgrywki i ogromny niedosyt, że gram w to tak rzadko! To doskonałe połączenie lajtowego skirmisha, z rewelacyjnie pomyślanym hand managmentem. Uwielbiam gry napędzane kartami, a tutaj Wallace, przy minimalnym narzucie zasad i totalnej prostocie, osiągnął głęboką i satysfakcjonującą rozgrywkę. Podobało się wszystkim przy stole, a dwójka „świeżaków”, którzy zagrali w Wildlands pierwszy raz, była wręcz zachwycona. Zagraliśmy na nowych, super ciekawych planszach z dodatku The Ancients. Plansze te nieco wywracają kombinowanie do góry kołami i trzeba chwili, by przyzwyczaić się do nowych mechanik. Lodowa plansza jest wręcz prześwietna i pozwala na bardzo ciekawe zagrywki taktyczne. Bawiłem się wybitnie dobrze, dlatego 9/10!
Partia(/e) miesiąca:
Tortuga 2199 – Wielbię od dawna ten deckbuilder z planszą. To jest gra, która chyba nigdy nie opuści mojego top 20. Co zabawne, pomimo rozegranych wielu partii – nieustannie mnie zaskakuje! Tym razem zagraliśmy w składzie czteroosobowym i po tej partii uważam, że to chyba optymalna liczba graczy. Jest ciasnawo, wyścig robi się emocjonujący, a sytuacja na planszy co chwila się zmienia. Co więc mnie zaskoczyło? Pomijając fakt, że wygrał gracz, który grał pierwszy raz, to super ciekawe było to, że każdy niby poszedł w coś innego, ale nieustannie na planszy dochodziło do potyczek. To była rozgrywka, w której było najwięcej pojedynków gracz kontra gracz! Dosłownie non stop wchodziliśmy sobie w paradę! Zabawne, również było to, że byłem pewny, że nigdy nie wykonam swojej karty misji, a zrobiłem ją jako pierwszy i to bardzo szybko. Bardzo ciekawe było też to, że to była chyba jedyna rozgrywka, w której talie graczy były aż tak asymetryczne. Bardzo dużo się działo, każdy robił coś innego, a ignorowane w poprzednich grach „miny”, skutecznie zniechęcały graczy do wchodzenia na te same sektory. Doskonała, emocjonująca, pełna interakcji zabawa. Wszyscy wstaliśmy od stołu w poczuciu rewelacyjnie spędzonego czasu. 9/10!
Mezo - Miesiąc bez rozgrywki w Mezo to miesiąc stracony. I chociaż partii nie udało się dograć do końca (skończyliśmy na początku trzeciej ery), to i tak było przegenialnie. Mnóstwo śmiechu, mnóstwo interakcji i fajnych przetasowań. Absolutnie kocham tą grę. Inne gry mogłyby dla mnie nie istnieć! Szkoda tylko, że nie mam stałego składu, więc za każdym razem tłmaczę grę nowym graczom, przez co dodatkowe moduły leżą odłogiem. Ech... Chciałbym kiedyś zagrać ze wszystkim! A na razie i tak 10/10!
Gra miesiąca:
PAX Pamir (*druga edycja) – Uwielbiam Pamira i z każdą kolejną rozgrywką moja miłość do tej gry rośnie. W maju udało się zagrać dwa razy i druga rozgrywka była moją piątą partią w życiu, ale pierwszą w którą... Wygrałem! I to wygrałem ze znaczną przewagą punktową! Dosłownie dokonałem pogromu. Między mną a drugim graczem było aż 7 punktów różnicy! W każdym razie coraz bardziej doceniam jak sprytnie ta gra jest wymyślona. Jedyna wada – często dochodzi do takiej sytuacji, że przeciwnicy nie mają jak powstrzymać lidera. W grze na więcej osób więcej może kontrować poczynania lidera, ale czasami nie pozwala na to ekonomia. W grze na trzech graczy o skuteczną kontrę jest trudno, gdy nie wychodzą np. karty ze szpiegami. Może oczywiście to być wyłącznie mylne wrażenie. Gram w to arcydzieło zdecydowanie za rzadko. Ale pomimo iż w maju udało się zagrać tylko te dwie partie, to i tak nie może być inaczej. Król jest tylko jeden i PAX Pamir zostaje u mnie grą maja. 9/10!