Gambit pisze: ↑16 cze 2019, 22:17
Po pierwsze, od dawna mam wrażenie, że jestem recenzentem nie dla Ciebie, i nigdy nie byłem :) Mój styl recenzowania, to w jaki sposób oceniam, wszystko co robię jest odwrotnością tego czego szukasz w recenzjach.
Nikt nie jest recenzentem dla mnie, jestem od dawna nim sam dla siebie. To jednak nie oznacza, że nie lubię posłuchać, co mówią inni, doświadczeni gracze. Dzięki temu mam jakiś "trigger" do przemyśleń i w ten sposób zawsze się czegoś uczę. Wolałbym, żebyśmy o tym tak myśleli: jako o prowokacji do myślenia głośno, niż jako o wyrażaniu "krytyki" (rozumianej w tym drugim znaczeniu, jako negatywna opinia) dla zasady.
Gambit pisze: ↑16 cze 2019, 22:17
Mógłbym się zgodzić, ale nie w przypadku Gloomhaven. To gra, w której nie mogłem być pewien, czy mój "minus" nie zostanie unieważniony przez grę, bo nagle odkryję scenariusze, które zmienią cały bieg rzeczy w mojej emeryturze. Ekstrapolując w ten sposób kiedyś gry wideo, mocno się przejechałem (dzięki Bogu nie w recenzjach, tylko w grze dla przyjemności). Od tego momentu gier, które nie są powtarzalne w swoich założeniach nie "ekstrapoluję" w taki sposób. Używając tej metody, ostatni boss w Gloomhaven powinien być całkiem ciekawy mechanicznie. Był do dupy. Ekstrapolacja poszła na piwo.
Nikt nie mówi, że to metoda doskonała, ale jednak stanowi dość dobrą heurystykę. W grach wideo nie jest to możliwe do wykonania, bo nie jesteś w stanie zobaczyć "całości" na życzenie (chyba że obejrzy się jakiś letsplay). Zresztą, nawet w grach wideo panuje niepisana zasada "dwóch godzin" (która wzięła się od szerokości okna "refundowania" na Steam) - jeśli do tego czasu, gra nie rozwija skrzydeł, to do kosza, inwestycja czasowa i pieniężna przepadła. Można te dwie godziny porównać do 1-2 partii w planszówkę. Zresztą, z grą planszową jest inaczej - ona nie jest w stanie zakryć przed widzem czegokolwiek. Więc, jeśli ktoś chce, to może sprawdzić co będzie dalej. Rozgrywanie gier w głowie to nie jest wszak coś niesamowitego. Mam kolegów, którzy przed snem są tak w stanie rozegrać całe partie Netrunnera, za siebie i za przeciwnika (na zasadzie: jak on tak, to ja tak, wtedy ja tak, a on tak. aha, to nie działa). Mnie też się czasem udaje.
Ja zagrałem w GH jakieś 10 razy, przy czym do ostatnich 5 już się zmuszałem (głównie z tych samych powodów, co Ty: bo innym się podobało). Mniej więcej po 3 grach zaczałem już czuć pismo nosem. Gry z kampanią/legacy to nie są dla mnie świętości i jestem w stanie przeryć sobie deck kart/przedmiotów w przód, żeby zobaczyć, co mnie czeka, czy całe to tałatajstwo warte jest mego czasu. W podobny sposób przejrzałem sobie (na wyrywki) księgę scenariuszy. I nieprzyjemne przypuszczenie się potwierdziło: tam dalej nic nie ma. Jest tylko natłuczone contentu w imię posiadania dużej ilości contentu. Miałka fabułka, grind i nuda. Trudno mi uwierzyć, że po 10 grach nie domyślałeś się tego. Zresztą: pewnie nawet sie domyślałeś, ale i tak się kontynuowało kampanię... cóż, bo zaczęło się z grupą, bo unikalne doświadczenie, bo warto wiedzieć, itd. - znam mechanizm.
Co ciekawe, wygląda mi na to, że większości osób podoba się głowny mechanizm GH, tj. zagrywanie/poświęcanie kart i ich rotacja, która sprawia, że w toku scenariusza jesteśmy coraz to słabsi i słabsi i zawężają nam się możliwości. To dla mnie dość niezwykłe. Nie wydaje mi się, że odniosłeś się do tego - jakie jest Twoje zdanie? Mówiłeś o tym, że fajnie, że zagrywa się karty i potem można wybrać górę i dół, dostosować się do sytuacji, itd itp. - ale nie pamiętam, żebyś mówił o tym, jakie są konsekwencje tego w czasie. Mnie to rozwiązanie zupełnie nie przypadło do gustu. Stworzyło taktyczną zagadkę, której rozwiązywanie nie było dla mnie ekscytujące, a raczej irytujące. Bardziej rezonuję z grami, w których występuje naturalna progresja: na początku słaby jak szczur, na końcu mocny niczym bóstwo (vide: Spirit Island, Too Many Bones czy, oczywiscie, Mage Knight).