No dobra... Ryu się obraził, że tylko on pisze, więc jednak ja zrobię mini relację.
Po dwóch tygodniach ze Sword & Sorcery (Gorąco polecam!) stwierdziliśmy, że czas w końcu zagrać z Ryu, bo mu smutno będzie. No dobra, Wis to ustawił, bo nie chciał już z Ryu grać w Rebelię i nam się żal zrobiło chłopaka.
A, że Ryu dungeon crawlera nijak nie przyjmie, to poszliśmy w kosmiczną ekonomię i na stół trafił Kepler. W tytule jest jeszcze jakiś rok 3 tysiące coś, ale nie chce mi się szukać.

Siedliśmy do niego w składzie Cierń, Ryu, ja. Cierń grał wcześniej raz, ja obejrzałem jak Rahdo robi dwie tury, Ryu olał przygotowania, bo po co.
Gra to taki pokojowy 4X.. czyli pewnie mniej X, ale co tam

Rozwijamy technologie, odkrywamy kosmos, kolonizujemy planety i terraformujemy je. Zero walki, jedyna interakcja to możemy komuś zająć fajną planetkę zanim on to zrobi. Albo na jednym z torów zabrać nagrodę przed innymi.
Główna część rozgrywki to zarządzanie zasobami, których oczywiście jest zawsze za mało. A jeszcze co chwile któryś palimy, żeby zyskać dodatkową akcję. Jest ciasno ale fajnie
Na początku nikt nie miał planu, bo nie bardzo było wiadomo co robić, ale szybko się połapaliśmy o co chodzi i jakoś to szło.
Chłopaki od razu wzięli się za latanie po kosmosie, ja (może z racji gupiego zadania, które dostałem) wziąłem się najpierw za rozwój.
Dzięki temu szybko moje statki przegoniły tamtych i nawet wyrwałem Ryu jedną planetę sprzed nosa, hehe!
Gra toczy się przez 16 rund (a może 18? Nie pamiętam dokładnie), ale idzie to niesamowicie szybko i po dwóch godzinach byliśmy gotowi. Trochę przez moje gupie zadanie, którego w końcu nie wykonałem, a trochę przez to, że jedną rundę zużyłem w sposób co najmniej debilny znalazłem się na ostatnim miejscu. Chłopaki po małej debacie nad zasadami zremisowali.
Wynik: 36/36/34, więc było bardzo blisko

Jak dla mnie jedna z fajniejszych gier w jakie ostatnio grałem. Nie wiem czy bardziej mi sie podoba niż Cosmogenesis, ale z racji kosmicznej tematyki, którą uwielbiam, podobnej szybkości i lekkości, ląduje tuż obok. Na pewno z przyjemnością wrócę do tego tytułu. Może nawet zagramy z poprawnymi zasadami kolonizacji!

A! Jeszcze słowo o pudełku! Wydawca ewidentnie zaoszczędził na transporcie i wsadził grę do pudełka o pół rozmiaru za małego. W efekcie plansza składana na 9, po rozłożeniu wyglada tak:

Za to na komponentach nie oszczędzali, bo każdy z graczy ma po dwa player aidy, z czego jeden jest na grubej tekturze i ma wymiary porządnego zeszytu (to coś pod łokciem Ryu na pierwszym zdjęciu)
Jako, że szybko poszło, był czas na drugą grę. Cierń wyciągnął świeżutkie Rise of Moloch od CMON... które Ryu szybko zawetował rzucając na stół swoje This War of Mine. Też jeszcze nie rozpakowane, żeby nie było nam za łatwo.
Jako jedyny z ekipy grałem na komputerze w oryginalną wersję.
No i mam mieszane uczucia. Rozwiązanie kopa w ten sposób, że każdy gracz w swojej turze steruje wszystkimi postaciami jest niby fajne, ale dla mnie tak naprawdę to znaczy, że równie dobrze albo i lepiej byłoby grać samemu.
A sama gra... tak jak wersja komputerowa - ponura i drastyczna.
Fakt, ze jest planszowa dodaje poziom abstrakcji, który tuszuje pewne ograniczenia bardzo rzucające się w oczy w wersji komputerowej jak na przykład ściśle limitowane surowce.
Z drugiej strony w komputerowej klimat jest o wiele bardziej odczuwalny. Tu aż odpaliłem ścieżkę dźwiękowa na telefonie, żeby coś pomóc.
Pograliśmy 3 czy 4 godziny, czyli dwa dni w grze. Jedna postać nam umarła z głodu (no dobra, odeszła od nas założyć swój gang). Jedna do nas doszła. Zbudowaliśmy pare sprzętów i poszliśmy na fajne zwiady. Generalnie było OK i było trochę główkowania nad tym co można zrobić. Przerwaliśmy po tym, bo się późno zrobiło. System sejwowania zrobiony całkiem sensownie, będzie się dało dość łatwo kontynuować.
Ale chyba mi się już nie chce w to więcej grać. Tak jak na komputerze jest to dla mnie gra jednorazowa. I komputerowa mi wystarczy.
Fotek nie zrobiłem. Sorry.