Czerwiec wydłuża trend zniżkowy w ilości rozegranych partii, nad czym ubolewam. Jednak kilkanaście razy udało się usiąść do stołu.
Nowości czerwca
Belfort (++) - Gra, która wyglądem sprawia wrażenie lżejszej, niż tak naprawdę jest. Klimat fantasy utrzymany w mocno humorystycznej tonacji. Gra się stosunkowo płynnie i szybko. Zwoje mózgowe nie parują, ale czują się mile połechtane.Do tego progresywna skala podatkowa (im więcej masz, tym więcej zapłacisz). Bawiłem się bardzo dobrze, aczkolwiek mam niewielkie obawy, czy gra z czasem nie stanie się zbyt schematyczna.
BlackOut: Hong Kong (+++) - Wysoko sobie cenię gry pana Pfistera, więc oczekiwania miałem spore. I nie zawiodłem się. Nie jest to może GWT, ale do gry siadam z przyjemnością i nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Wszystko ładnie się zazębia i przebiega dość płynnie. Duży plus za przemyślany układ planszy gracza znacznie ułatwiający tłumaczenie zasad gry, jak i kontrolowanie późniejszego przebiegu rozgrywki. Zdecydowanie dobrze wydane pieniądze.
Glen More (+) - Dość późno (jak na datę wydania) udało mi się poznać tą grę i może dlatego podczas rozgrywki nieodparcie towarzyszyło mi uczucie "gdzieś to chyba już widziałem" (co nie znaczy, że nie widziałem tego w grze wzorującej się na pierwowzorze). O ile podoba mi się samo tło klimatyczne rozgrywki (lubię hodować, produkować whisky itp), o tyle gra jakoś mnie nie porwała. Nie mam jej nic szczególnego do zarzucenia, ale na bezpośredni radar raczej nie trafi.
Hansa Teutonica (+) - znowu gra z mechanikami i tematyką, które lubię, a jednak jakoś po pierwszej partii nie ciągnie mnie do kolejnej. Trudno kusić się o jakiekolwiek stanowcze stwierdzenia po jednej rozgrywce, ale odnoszę wrażenie, że w każdej kolejnej robiłbym w przybliżeniu to samo i tak samo i każda kolejna byłaby w jakimś stopniu kopią poprzedniej.
Newton (+++) - Gra, o której od samego pojawienia się na rynku wiedziałem, że jeśli wyjdzie po polsku to na pewno trafi na moją półkę. Wystarczyło nazwisko autora. I nie zawiodłem się. Jedyne, co mogę jej zarzucić to trochę przekombinowany setup, ale potem jest już coraz lepiej. Przede wszystkim więcej niż jedna droga prowadząca do zwycięstwa - pisałem już gdzieś, że udało mi się wygrać całkiem wyraźnie, nie stawiając przez całą grę ani jednej książki w bibliotece. Długość kołderki taka w sam raz - nie ma czasu na głupoty, ale jak dobrze pokminić to na realizację założeń czasu jest dokładnie w sam raz. Jest trochę wyścigu (o co ciekawsze bonusy), ale generalnie nikt nikomu dużej krzywdy nie robi. Gra na pewno wróci na stół nie raz.
Prime Time (++) - Zdobycz z ostatniego MatHandlu, która jakoś ominęła półkę wstydu i rozpędem wjechała na stół. Nie dane mi było poznać The Networks, więc nie umiem porównać obu pozycji, ale układanie programu telewizyjnego może być całkiem dobrą zabawą. Moim największym zarzutem pod adresem gry jest chyba skłonność do generowania sporego downtime. Przeanalizowanie bieżącej widowni, prognoz, celów, programów współgraczy itd potrafi trwać nieco za długo. No i gra nieco wredna jest. Bo kluczowym staje się nie "jak ułożyć program, by zgromadzić jak największą widownię" ale "jak ułożyć program, by przeciwnik zgromadził jej jak najmniej". A jakby mu tak jeszcze przy okazji program spadł z ramówki to już by było w ogóle miodzio
W roku smoka (+++) - Klasyk zakupiony z racji mającej miejsce od dłuższego czasu wyprzedaży oraz za nazwisko autora. Długo nie mogłem się do niego zabrać, aż pewnego weekendu znajomy stwierdził "Nie grałeś? To taka dobra gra..." - no i bezsprzecznie miał rację. Gra ciśnie. Oj, jak bardzo ciśnie. I zdecydowanie nie wybacza błędów. Rozluźnienie w jednej turze może boleć jeszcze długo. Jednocześnie sam proces ucieczki przed próbującą nas zmiażdżyć prasą sprawia jakieś takie masochistyczne zadowolenie. Na pewno nie będę do tej gry siadał codziennie, ale na pewno raz na jakiś czas zawita na stole. Po raz kolejny potwierdza się w moim odczuciu teza, że gry niektórych autorów można kupować tylko za samo nazwisko na pudełku.
Lost Cities (+/-) - Przewinęło się w tej wypowiedzi kilku autorów, których lubię, bardzo lubię i bardzo, bardzo lubię. A z doktorem Knizią mam problem. Jest on bezsprzecznie bardzo dobrym twórcą gier, a każde moje podejście do kolejnej jego pozycji skutkuje kolejnym rozczarowaniem. Jakoś nie nadajemy na tych samych falach. Tym raem było podobnie. Pewnie dla niektórych zabrzmi to jak bluźnierstwo, ale wyraźnie lepiej bawię się przy Trambahnie, który mechanicznie jest bardzo podobny. Gra w cykora (co odrzucić, żeby przypadkiem przeciwnikowi nie podrzucić) jest niby fajna, ale jakoś mnie nie porwała.
Poza powyższymi na stole pojawiły się
Alchemicy (++) - Bardzo dobra gra. Do tego inna niż wszystkie, ale po pewnej ilości partii zaczyna stawać się nieco schematyczna.
Bora Bora (+++) - Zaczyna urastać do mojego prywatnego Top gier imć Stefana F.
Decrypto (+++) - Jedna z dwóch imprezówek, które chyba nigdy mi się nie znudzą
Reykholt (+) - Potwierdzają się moje obawy co do schematyczności i powtarzalności kolejnych partii. Praktycznie każdą kończymy w tym samym miejscu na stole z rozstrzałem max. 2 punktów między graczami
Rokoko (++) - Powrót po dłuższej nieobecności. Niezbyt ciężkie euro w klimatach, które przypasują prawie każdej przedstawicielce płci ogólnie uznawanej za piękniejszą
Wyspa Skye (++) - Gra, w którą zawsze przegrywam, ale często sięgam ze względu na przystępne zasady i krótki czas rozgrywki. No i po raz kolejny - autor
Yokohama (+++) - Poznana miesiąc wcześniej, tym razem grana już znacznie bardziej świadomie, chociaż z pełną świadomością, że kryje przede mną jeszcze wiele niespodzianek. Bezsprzecznie pozycja must have na moim radarze. Na szczęście jeden ze sklepów, w którym się zaopatruję stwierdził, że będą sprowadzać, więc czekam.
Grą miesiąca bezsprzecznie zostaje
Yokohama
Tytuł nowości miesiąca trafia do
Blackout: Hong Kong, acz o pozycji przed Newtonem zdecydowała fotokomóka
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)