Filut pisze: ↑22 mar 2021, 23:14
Z drugiej strony... Być może współcześnie własnie mijają ostatnie lata, aby jeszcze stawić czoła, czyli dać odpór grom planszowym, i całej misternie uplecionej w okół nich subkulturze, zwanej dla niepoznaki "społecznością", tudzież "miłośnikami gier planszowych i karcianych".
Bo pomimo zbieżnej w czasie i na pozór kolizyjnej rewolucji - globalnej implementacji Internetu, który w przyszłości zostanie uznany za najistotniejszy kulturowo wynalazek od czasów ruchomej czcionki Gutenberga, i pomimo wzmagającej się potęgi gier wideo - w ciągu dokładnie tych samych, ostatnich 25 lat nastąpiła zdumiewająca, spektakularna ekspansja innego hobby, właśnie planszówek. Będących na pozór mniej destrukcyjnym i mizantropicznym od innych uzależnień.
Ludzie na pólkuli północnej nie tylko pracują krócej niż w XX w., ale i czytają coraz mniej, albo pop-czytadła albo w ogóle nic (i nikt nie wstydzi się do tego przyznawać publicznie, bez względu na zawód), zresztą nie ma co potępiać, bo jak mają skupić uwagę na czymś dłużej niż 2 godziny skoro telefon pod ręką, ekran miga, sms wesoło plumka. Ogrom wolnego czasu i ciągła pogoń za nowymi bodźcami sprawiają, że współczesna nuda jest większa aniżeli kiedykolwiek wcześniej. Nigdy przedtem w historii ludzie nie nudzili się tak masowo i aż tyle godzin w ciągu tygodnia. Weekendy potrafią być traumą, nie tylko dla singli. Nigdy w ciągu tygodnia nie dochodzi do tylu domowych kłótni co w sobotę i niedzielę, wystarczy mieszkać na ludnym osiedlu i po obiedzie otworzyć szeroko okno. Ludzie są z natury nieznośni, nierzadko wiedzą o tym, ale to nie przeszkadza im w codziennej szamotaninie zwanej życiem. Szarpanina ta bywa brawurowa gdy stawką jest walka z samotnością i nudą, nie inaczej.
Dlatego wystarczy wejść do lasu i wszędzie gdzie okiem nie sięgnąć gęsto od rowerzystów, biegaczy, spacerowiczów. Idzie człowiek zimą nad jezioro by spokojnie rozważyć akt suicydalny i nawet tam nie zazna chwili refleksji, bo dostaje refluksji, widząc, że woda kipi od morsujących z telefonami na kijkach jakby ich emocje nie były autoteliczne, wystarczająco istotne bez pochwalenia się nimi w sieci przed znajomymi, którzy obciążeni tym samym chomątem człapią na dwóch łapach ku nowym wrażeniom, dostarczanym przez równie ambitną aktywność na świeżym powietrzu, lub galerię handlową, lub telewizor, lub grę komputerową umożliwiającą zabijanie oponentów mieczem tak by tryskająca kaskadami krew i flaki furgały pod sufit, co daje iluzję relaksu po 5-dniowym tygodniu pracy.
Chociaż w pierwszych wiekach ekspansji chrystianizmu zdarzało się że kobiety pełniły funkcje kapłańskie to nie ulega wątpliwości że różnią się od mężczyzn nie tylko kształtem powłoki cielesnej ale też i psychiką. Autorytet chrześcijan, św. Augustyn, nauczał że kobiety nie mogą być księżmi, dodawał, że zarodek żeński powstaje w skutek uszkodzenia spermy przez wiatr, największy w historii teolog - św. Tomasz, głosił, że kobieta w przeciwieństwie do mężczyzny nie powstała na podobieństwo Boga. Kościół nigdy nie wyrzekł się nauk Ojców Kościoła, tylko zmienił rozłożenie akcentów kładąc nacisk na argumenty noematyki. Bez względu na zacietrzewienia ideologiczne wieków ciemnych i współczesnych, dziś statystycznym faktem jest, że kobiety rzadziej targają się na (własne lub cudze) życie, są instynktownie ukierunkowane na jego replikowanie, dlatego nie czują inklinacji ku przemocy w takiej mierze jak mężczyźni. Więc mało która dziewczyna uzależni się od komputerowego zabijania karabinem jak jej równolatkowie płci męskiej, z natury bardziej skłonni do destrukcji i autodestrukcji. To powód eliminujący (współczesne) gry komputerowe ze zwycięstwa w rywalizacji nałogów o całą, koedukacyjną pulę graczy.
O ile kobiety jako z natury bardziej zrównoważone od mężczyzn, nie uzależniają się od infantylnego machania wirtualną maczetą, o tyle są bardziej narażone od uzależnienia od Internetu. Niegdyś od "czatów", obecnie od destrukcyjnych portali anty-społecznościowych jak facebook i tym podobne, zwanych dla kamuflażu "mediami społecznościowymi". W ten wirujący w okół własnej osi wir wpadają i nastolatkowie i 20-latkowie bez względu na płeć, a nawet niebinarni. Chybotliwy miraż łatwego pozyskiwania atencji i renegocjowania statusu - grozi zwłaszcza naturom o tendencji minoderyjnej (dominującej współcześnie), pochłania tak bardzo, że są w stanie wydawać pieniądze na rzeczy i aktywności których nie potrzebują by pokazywać je ludziom których nie potrzebują. To odurzanie się eskapistycznym korowodem wirtualnych widziadeł, fantasmagorią wspólnoty i zamroczenie mikro-nagrodami trwa u jednych krócej, u innych dłużej - kres następuje zwykle koło trzydziestki.
To wtedy buzujące w mosznie komórki domagają się żeńskiej gamety nie mniej zachłannie aniżeli ona ejakulatu. Najczęstszą konsekwencją ruchów koitalnych na tym etapie życia jest stały związek, w którym dochodzi do multiplikujących się prób sprzęgnięcia dwóch odmian nudy w jedną hybrydową, co z początku jest trudne do zauważenia na skutek działania hormonów. Gry komputerowe są tutaj bezradne albo ich potencjał szybko się wyczerpuje. Internet też schodzi na dalszy plan bo dla ludzi jedną z definicji miłości jest egoizm we dwoje, a Internet lepiej działa dla realizacji egoizmu w pojedynkę, dlatego tak gromadnie przyciąga idiotów i sowizdrzałów (wypisujących banialuki na forach, pozbawione nawet emotikonek, przez co nieprzywykli do czytania książek nie potrafią rozpoznać ironii, więc wskutek ograniczonego zasobu słownictwa wszystko co odstaje od normy nazywają "trolowaniem"). Lecz nie tylko monogamia stopniowo odseparowuje (nie wszystkie) pary od Internetu, zwykle pomagają w tym zmarszczki, coraz liczniejsze siwe włosy. Dzieci jeszcze dobitniej uświadamiają własną skończoność. Im bliżej 40-stki tym jaśniej widać niektóre rzeczy, np. miałkość ludzkich dążeń, cynizm polityki, wszechobecną głupotę, tak jednostek jak i zbiorowości. To wszystko unisono z niegdyś słodkiego nektaru portali społecznościowych, czyni zatęchłą kwasotę nie do zdzierżenia w ustach. Ale zjawisko eskaluje, dawni kompani mogą jawić się jako nudziarze, niegdyś intrygujące koleżanki stają się raptem transparentne w swojej pospolitości. Z tymi którzy wciąż nie utracili polotu i ikry, sytuacja bywa niestety nie lepsza. Zaprosić do domu któregoś lub którąś i już po chwili nasuwa się myśl: co za nieznośne, nieudane spotkanie, na pozór tylko alkohol może je uratować.
I tu z odsieczą przychodzą planszówki! Będące inkrustowanymi obietnicą łatwej rozrywki wrotami do rzekomej idylli, okazującej się później (...), czyli wreszcie dochodzimy do sedna tego złowieszczego zagadnienia.
Ale za bardzo się rozpisałem we wstępie by wyjaśnić co miałem na myśli stwierdzając, że są szkodliwe. Więc OK, niech już dla spokoju zostanie, że są dobre, bo nie będę się tu nikomu narażał, sam przecież pograć lubię!