Zakończyłem przygodę, więc podzielę się wrażeniami
Korzystając z zapisu, który zaproponował
seki, zaczęło się to tak:
Skład: solo na dwie ręce - Nugget i Duster
Tyrant: Marrow
Poziom trudności: Heroic
Wynik: wygrana w 12 dniu (na 12 możliwych)
Od początku wyprawy dziewczyny miały pod górkę. Co prawda, będąc jeszcze w Obendar, jakiś girloczy jegomość wyrzucany z posiedzenia Rady Gearlocków uchylił rąbka tajemnicy, co się dzieje (co pozwoliło trochę potrenować), ale już rankiem kolejnego dnia za murami pojawiła się pierwsza przeszkoda. Z pewnością siebie i wilczkiem u nogi dziewczęta stwierdziły, że po co nam pomoc łuczników, przecież zawsze sobie radziłyśmy same. Hmmm, nie tym razem... Za murami pojawił się oddział 4 złoli, w tym 3 strzelających o wysokiej inicjatywie. Nightshade zaczęła ostrzyć na nich kły, ale ... na niewiele się to zdało, ponieważ już w pierwszej rundzie Duster musiała uciekać z pola walki, a wilczek za nią. Nugget próbowała szczęścia jeszcze przez dwie tury, ale ... bezskutecznie. Sukces całej wyprawy stanął pod znakiem zapytania. Łucznicy śmiali się, wykrzykując z murów, że w tym stylu, to nie wiadomo, czy zdołamy Sibron przekroczyć...
Nie poddając się ruszyłyśmy (chyba tej formy powinienem używać) dalej. Kolejne trzy dni minęły bez większych zaskoczeń. Co prawda, każdy dzień obfitował w jakąś potyczkę, ale coraz większe zdrowie, siła ataku i obrony i ogólna zręczność pomagały. Przede wszystkim pomagały nowe zdolności nabywane podczas wyprawy. Szóstego dnia, obudziłyśmy się gołe i (nie)wesołe, a złole stały przy naszym obozie śmiejąc się do rozpuku. Okazało się, że mamy walczyć my małe z nimi wielkimi bez żadnych umiejętności, magicznych i niemagicznych przedmiotów, bez długiego ostrza Nugget i sztyletu Duster... strach zajrzał w oczy, śmierć zaszeptała coś do ucha ... nie skończyło się to dobrze, ale przeżyłyśmy. Wyczerpane, roztrząsające porażkę, ale wciąż żywe. Kolejne dni były już lepsze. Znów wróciłyśmy na pasmo zwycięstw, a jednego dnia udało się nawet pokonać dwa odcinki trasy. W końcu 10 dnia stanęłyśmy przed grotą nieumarłego, kościanego smoka. Po powrocie Ghilliego i Tantruma (por. opowieść sekiego) całe Obendar mówiło, że nieumarły już odszedł na wieki i nie wróci. Możecie sobie wyobrażać jak wielkie było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że ojciec smoków wciąż jest i śpi. Czy to ten sam, czy inny, nie ważne ... trzeba było działać. Jak przejść obok tego wielkiego gada, aby się nie obudził. Cóż, na szczęście jesteśmy dość lekkie, a Nightshade pozwoliła sobie zaklajstrować pysk (nie była zbyt szczęśliwa) i wyszło to całkiem nieźle. Ciosy wchodziły, kości nie wypadały, a najgroźniejszym przeciwnikiem okazał się ... smok bagienny (bog wyrm). Skąd takie paskudztwo w jaskini? Ok, jest dość wilgotno i zimno, ale mimo wszystko ... Smokowi towarzyszyły inne paskudztwa, na szczęście raczej słabo atakujące i zatruwające tak jak on (dobrze, że nie można się zatruć kilkukrotnie na raz...). Pokonanie żywotnego, choć nie broniącego się smoka, nie zajęło nam dużo czasu. Tuż za wyjściem z groty czuć już było orczy odór. Zbliżałyśmy się do kryjówki Marrowa.
Po nocnym wypoczynku postanowiłyśmy zaatakować. Wiedziałyśmy z kim przyjdzie nam walczyć i kim ten złoli lord się otacza. Jakieś było nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że ...
w służbie Marrowa jest drużyna koboldów... Gdyby tylko tyle...Drużyną dowodził nasz nieumarły znajomy, który jeszcze wczoraj smacznie spał w jaskini. Wszystko wydawało się z góry ukartowane. Zostałyśmy zwabione i wystawione na niemal pewną porażkę. Z jednej strony byłyśmy nieźle przygotowane do walki, a i Nightshade się rozwinęła podczas wyprawy w niezbyt żywotną, ale jednak maszynę do zabijania (5 HP i 4 kości ataku)
Z drugiej przeciwnik był srogi i ... świetnie dysponowany tego dnia. Zostałyśmy nagle zaatakowane, grzmoty leciały z nieba, odór siarki roznosił się po okolicy. Szczęśliwie, pomimo niskiej inicjatywy, udało się uniknąć ciosu Marrowa w pierwszym starciu. Drugie starcie okazało się brzemienne w skutkach. Grzmoty sięgnęły nas obu, ale najbardziej ucierpiała Duster, która z nerwów wciąż zagryzała uleczające zioła. Nightshade zaatakowała nieumarłego smoka, co było ... dość nonsensowne, ale jeśli ktoś potrafi zapanować nad zachowaniem głodnej krwi wilkczycy, niech pierwszy rzuci kością! Coś jednak wyszło, Marrow dostał kilka mocnych uderzeń, ale wycofał się, uleczając wszystkie rany. Nugget polowała na mordercze combo, z którego jednak nic nie wyszło. Trzecie starcie rozpoczęło się tragicznie - Nightshade została niemalże spalona, więc musiała uciekać w las. Po chwili to samo spotkało Duster. Na polu bitwy została Nugget i ... rozstąpiły się chmury, na niebie pojawił się promyk słońca, oświetlający długie ostrze Nugget. To był znak do ataku...
Weszło wszystko na co Nugget liczyła. Cios co prawda był słaby, ale okazało się, że blask długiego ostrza zaślepił wrogów i Nugget mogła wykonać kolejną akcję. Podbiegła do niego natychmiast, nie tracąc prawie nic ze swej zręczności i zadała poważne rany Marrowowi. Co więcej, przetrzymując uderzenie kościanego smoka, Nugget przejęła inicjatywę, wyprzedzając wszystkich złoli, rozpoczęła kolejne starcie. Rach, ciach i ... Marrow leżał nieruchomo w kałuży krwi...
Niech żyje Nugget śpiewało przez tydzień całe Obendar...