Rewizje po czasie, czyli jak się zmieniają nasze oceny danych gier.

Tutaj można dyskutować na tematy ogólnie związane z grami planszowymi, nie powiązane z konkretnym tytułem.
Awatar użytkownika
Piaskoryb
Posty: 423
Rejestracja: 14 lis 2016, 18:56
Has thanked: 112 times
Been thanked: 153 times

Re: Rewizje po czasie, czyli jak się zmieniają nasze oceny danych gier.

Post autor: Piaskoryb »

ave.crux pisze: 07 paź 2022, 11:45
Dobra gra, zawsze się obroni, przed innymi nowymi grami jak i przed próbą czasu. Może nadejść przesyt i tytuł idzie w odstawkę, ale tylko po to, gdy znów zostanie wyciągnięty (w odpowiednim czasie, odpowiednim miejscu) przypomnieć tym bardziej za co się go lubi :)

Kiedy gramy w takie gry, ograne i lubiane, po latach znajomości. To gramy dla czystej przyjemności. Toczymy rozgrywki na zupełnie innym poziomie, znając zasady, zależności, mechaniki, talie kart itd. To meta gra. Ale mimo wszystko, to zupełnie inna przyjemność grania. Tak jak opisałeś o swoich cykladach. Poszła w odstawkę, a jednak, gdy przyszła okazja, gra znów o sobie przypomniała. To według mnie czynnik, który definiuje świetne i wybitne gry. Kiedy zostają znami, bo wiemy że są dobre, bo lubimy w nie grać nawet kiedy zdaża się im zakurzyć na półkach od czasu do czasu :)

A ile jest gier, które nawet nie są w stanie utrzymać się w kolekcji do 10 partii, bo po paru już idą w odstawkę ;p
Moja skromna kolekcja liczy niewiele tytułów, a wiele już przerobiłem. Jednak są to gry które w jakiś sposób, w ten czy inny sposób zaskarbiły sobie moją sympatię, jak zresztą u każdego :)
Ostatnio zmieniony 14 paź 2022, 12:55 przez Piaskoryb, łącznie zmieniany 1 raz.
Awatar użytkownika
Gizmoo
Posty: 4127
Rejestracja: 17 sty 2016, 21:04
Lokalizacja: Warszawa/Sękocin Stary
Has thanked: 2686 times
Been thanked: 2599 times

Re: Rewizje po czasie, czyli jak się zmieniają nasze oceny danych gier.

Post autor: Gizmoo »

Miałem się nie wypowiadać w temacie, bowiem jestem typem człowieka, który jeżeli raz się od gry odbił, to na pewno do niej nie wróci. Po prostu nie chcę powtarzać kiepskiej zabawy. Popełniłem ten błąd kilka razy (Agricola, Zamki Burgundii, Architekci) i zawsze przekonywałem się, że te powroty nie mają najmniejszego sensu. Gier jest tyle, że lepiej wrócić do sprawdzonego, dobrego tytułu, lub po prostu poznać coś nowego, niż słabo bawić się po raz kolejny. :wink: Czasu szkoda. A na hobby i tak nie ma go tyle, ile bym chciał. No i zazwyczaj, jeżeli gra zachwyciła za pierwszym razem, to jestem niemal pewny, że miło spędzę przy niej czas po raz kolejny. I zwykle to się potwierdza. Sęk w tym, że przypomniałem sobie wyjątki od tej reguły, a wszystko za "sprawką" wczorajszej partii, po której byłem zmuszony zrewidować swoją ocenę. I uderzyło mnie to mocno. Bardzo mocno.

Bowiem wczoraj przytrafiła mi się partia, która po raz pierwszy spowodowała tak mocną "weryfikację oceny". I to gry z mojej ścisłej topki, która po tej partii - z hukiem z niej wyleciała! Mowa o Podwodnych Miastach. Wielbiłem ten tytuł bardzo. I na dziesięć rozegranych do tej pory partii - źle bawiłem się tylko raz, ale było to spowodowane długością rozgrywki i ogólnym umęczeniem. Wczoraj jednak powróciłem do Podwodnych Miast, po blisko rocznej przerwie (grałem ostatni raz jakoś na początku tego roku) i po raz pierwszy, tak bardzo dotknęła mnie LOSOWOŚĆ tej gry. Niestety przekonałem się na własnej skórze jak bardzo kluczowy jest w tej grze dociąg dobrych kart. Do tej pory uważałem, że gdzieś tam się to wyrównuje pomiędzy graczami. Niestety, mając pecha, można utopić partię i przegrać z ludźmi... Którzy grają po raz pierwszy. :lol:

A nie zaczęło się to dobrze. Już na samym początku wylosowałem najsłabszy kafelek miasta (punktujący za karty specjalne). Na początku uznałem to za "fajny handicap", bo w końcu ja jestem doświadczony i jakoś sobie z tym poradzę. I tak "świeżaki", będą miały pod górkę. :lol: Okazało się jednak, że ten kafelek miał dosyć kluczowe znaczenie przy końcowej punktacji. Dość powiedzieć, że na koniec gry przeciwnicy mieli ze swoich kafelków po 12 punktów, a ja tylko sześć i oni robili swoje rzeczy "przy okazji", a ja musiałem się nagimnastykować, żeby te trzy karty specjalne zagrać, co kosztowało mnie siedem monet... Czyli prawie dwa punkty. :lol: Ale najgorsze nastąpiło na późniejszym etapie gry. Otóż poza pierwszą rundą - non stop dobierałem karty w jednym kolorze, przez co w wielu wypadkach nie robiłem akcji z kart. Karty zresztą, które dobierałem, miały mega słabe efekty, szczególnie w porównaniu do kart, które dobierali oponenci. Wyglądało to dosyć żałośnie, bo często żeby zagrać jakąś lepszą kartę byłem zmuszony do robienia nieoptymalnych ruchów. Dodatkowo cały czas, non stop, mi czegoś brakowało, podczas gdy moi współgracze dostawali świetne bonusy ze swoich kart. Przez dwie rundy z rzędu ciągnąłem same czerwone karty, żeby przez kolejne dwie... Dobierać same żółte. :lol: Mózg mi parował żeby z tej "kupy" cokolwiek wyrzeźbić, a i tak widziałem, że moja wysiłki przynoszą w ogólnym rozrachunku mniej, przy dużo większej gimnastyce umysłowej. W pewnym momencie zrobiłem sobie silniczek na dobieranie większej ilości kart, zwiększyłem limit do czterech i co? I dalej gucio, bo w porównaniu do przeciwników - dobierałem sam szrot. Przez całą partię byłem umęczony, zły, rozczarowany. I odczuwałem ogromne poczucie "niesprawiedliwości". Byłem zwyczajnie sfrustrowany i zazdrościłem oponentom kart, jakie dobierają. Ta rozgrywka tak strasznie mnie zirytowała, że po raz pierwszy chciałem po powrocie z planszówkowego lokalu wystawić grę na sprzedaż. (no dobra - nie było to po raz pierwszy, bo pierwszy raz przydarzyło mi się to z Arcadią Quest :lol: ) Wracając do domu, rozmyślałem trochę nad swoimi błędami popełnionymi w trakcie i w sumie doszedłem do tego, że mogłem trochę inaczej to rozegrać, ale... Niewiele by to zmieniło. W tak ciasnych grach, z krótką kołderką, przy dużej rywalizacji, nawet gram losowości, to o gram za dużo.

Ochłonąłem jednak po powrocie i zdałem sobie sprawę, że niewielka część mojej frustracji wynikała... Z towarzystwa. Po prostu gramy za bardzo rywalizacyjnie. Każdy ciśnie na wynik i zwycięstwo. I przy takiej presji, każda "wujowa" karta, którą się dobierze, powoduje wyłącznie frustrację.

Na razie gry nie sprzedaję, ale nie wiem kiedy się z nią "przeproszę". Nie wiem za ile mi "przejdzie" i Podwodne Miasta znowu trafią na stół. Raczej nie prędko będę chciał powtórzyć i raczej na pewno - nie w tym samym gronie "ciśnieniowców". Na razie gra wyleciała z mojego Top 10 i obniżyłem ocenę z 9.2 na 8. No i nie wiem, czy nadal ocena, po tej weryfikacji, nie jest za wysoka, biorąc pod uwagę fakt - jak bardzo źle się przy niej bawiłem i jak bardzo nie mam teraz ochoty na powtórkę. :lol:
ODPOWIEDZ