Jak przegrywam to biorę to zazwyczaj na miękko. Czasem się lekko wkurzę (jak w EH za talię mitów, która dopiekała czasem), ale w zasadzie biorę to bez większych emocji. Jest tak praktycznie z każdą grą. Jedynie w Ghost Stories szlak mnie trafiał jak mnie duchy rozjeżdżały (ale teraz mam na nie sposób, bo leżą w pudełku, a gra jest do po oglądania tylko
![Mr. Green :mrgreen:](./images/smilies/icon_mrgreen.gif)
). W CDMD mam natomiast odwrotnie. Jak ja lubię, jak ta gra kopie mnie po zadku. Nic a nic nie jestem na nią wkurzony. W zasadzie to mi jest obojętne jak partia się skończy. To jest faktycznie pulp cthulhu czyli radosna rozwałka z AO w tle jak pod koniec gry rzucasz chyba 12 kośćmi i zabijasz stadium na hita, albo uciekasz na koniec planszy się uleczyć, a potem dzieją się złe
![Twisted Evil :twisted:](./images/smilies/icon_twisted.gif)
rzeczy na skutek kart, efektów itp i masz wszystkich kultystów u siebie. Druga gra to Zombicide w rożnych wersjach. W zasadzie to chcę, żeby tych zombiaków wychodziło więcej i więcej i najlepiej te najgorsze i wredne z dodatków.