Grałem we wszystkie, gdybym miał ustawiać w kolejności od najlepszej/dającej najwięcej frajdy:
-
Tiletum - wydaje się być najlżejsza ze tych gier, ale daje mi najwięcej frajdy z kombinowania. System wyboru kości i akcji jest znakomity, bardzo duża regrywalność matematyczna ze względu na zmienność punktacji. Znakomity tytuł, ostatnio wrzuciłem go do mojego prywatnego top 10 wszechczasów.
-
Teotihuacan: Miasto Bogów - mam i gram z dwoma pierwszymi dodatkami. W takiej konfiguracji gra jest bardzo szeroka, pozwala na wiele różnych strategii, dając całą masę kombinowania. Przez długi czas mój #1 od Board&Dice, do czasu pojawienia się Tiletum.
-
Tekhenu: Obelisk Słońca - znów draft kości (bardzo lubię tę mechanikę), ale w zdecydowanie cięższej i ciaśniejszej postaci. Każdy ruch jest na wagę złota, trzeba sporo liczyć, planować i grać pod konkretne punktacje, nie ma tu czasu na nieoptymalne ruchy i zabawę mechanikami

Może dawać satysfakcję z ciężko zarobionych ruchów, może irytować brakiem swobody. Mnie bawi.
-
Tabannusi: Budowniczowie Ur - tutaj zastanawiałem się i w zasadzie Tabannusi i Trismegistusa można zamieniać miejscami w zależności od nastroju. Tabannusi wyróżnia się wspólnym budowaniem na planszy i sporo dozą interakcji, większą niż w klasycznej grze euro. Akcjami znowu steruje draft kości, co w moim przypadku zawsze jest plusem.
-
Trismegistus: Ostateczna Formuła - Znowu draft kości, wydaje mi się że pierwszy raz w grach B&D taki, w którym znaczenie miała nie tylko wartość (symbol) kości, ale też jej kolor i miejsce, z którego ją pobieraliśmy. Sama gra to cięższe euro, z fajnym systemem kontraktów (lubię), ale jednocześnie obarczona problemami z czytelnością i ikonografią. W kolekcji już nie mam, choć nadal chętnie zagram.
-
Tzolk'in: Kalendarz Majów - ze wszystkich wymienionych tu gier, w Tzolkina grałem najdawniej i najgorzej go pamiętam. Być może przydałoby się zrewidować wrażenia, ale pamiętam, że nie byłem zachwycony. Całość była dla mnie dosyć nużąca, a koła i "jazda" pracowników na nich była tyle sprytna, co irytująca. W każdą z wymienionych wyżej gier zagram zdecydowanie chętniej - różnica między pierwszym Tiletum i piątym Tabannusi/Trismegistusem jest mniejsza, niż między miejscem piątym a następnym Tzolkinem.
-
Tawantinsuyu: Imperium Inków - zdecydowanie najsłabsza. Jest tam kilka fajnych pomysłów, ale system wyboru akcji jest tak zagmatwany, nieczytelny i utrudniający rozgrywkę, że aż odpychający. Jest to jedna z najbardziej nielubianych przeze mnie rzeczy w planszówkach - sztuczne utrudnianie gry dla samego utrudnienia. W tę jedną już całej listy nie zagram, a przynajmniej nie zrobię tego z chęcią.