Kolejne Spiel zakończone! W tym roku impreza pobiła chyba wszelkie rekordy! Dziwię się, że jeszcze nikt na forum nie napisał podsumowania całej imprezy. Czyżby jeszcze forumowicze nie otrząsnęli się po Spiel?
Bo przecież w tym roku na Essen Spiel było mnóstwo Polaków! I to nie tylko graczy, ale przede wszystkim wydawców, wystawców, handlarzy, ale też pokaźna grupa YouTuberów. W tłumie wielokrotnie mignęli mi
crazygandalf i
Barolek, ale było też kilkoro innych infliuencerów z Polski, którzy relacjonowali targi.
Co zabawne... Wcale w tym roku nie chciało mi się jechać. Gier interesujących moją osobę było jak na lekarstwo. Te, w które NAPRAWDĘ chciałem zagrać zasadzie można było policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście lista tytułów „do sprawdzenia” była nieco dłuższa, ale i tak nie nastawiałem się na nic wybitnego. Co gorsza – totalnie się pochorowałem przed samym wyjazdem i nawet mocna porcja antybiotyków nie postawiła mnie na nogi.
No i gdyby nie moja ukochana, to bym nie pojechał. To ona wyciągnęła mnie niemal za uszy i namówiła, byśmy wspólnie przeżyli tę przygodę. Czy było warto...?
Jeszcze jak!
Nie nastawiałem się na hity, nie nastawiałem się na objawienia, a jednak było kilka gier, które absolutnie mnie zachwyciły! I to jedna, wręcz totalnie wgniotła w glebę! Mnie, starego wyjadacza, wreszcie jakaś gra poruszyła do tego stopnia, że piałem z zachwytu. Ale po kolei...
Po pierwsze – założyliśmy, że nie zagramy w nic, co i tak planujemy kupić w ciemno. Odeszło więc sporo głośnych tytułów uznanych twórców. Chcieliśmy zagrać w niszowe perełki, które może poza Essen nigdzie się nie pojawią.
Po drugie – ograniczyliśmy prototypy do niezbędnego minimum. Tylko takie, które mocno nas do siebie przyciągały.
Po trzecie - Zero karcianek, imprezówek i popierdółek na pół godziny. Założeniem były partie w same pełnoprawne tytuły.
W co udało się zagrać?
Moja tegoroczna lista poznanych gier obejmuje
17 tytułów. Nie jest to duża liczba. Miałem za sobą Spiel, na którym zaliczyłem 20 rozgrywek, ale dolny wynik miałem 16, więc ta „siedemnastka” nie była taka zła. I to jeszcze zagrałem w naprawdę „duże” tytuły, więc mój rekord - też należy wziąć w nawias, bo spośród tych 20 rozgrywek wiele było zwykłymi popierdółkami. Wymieniam gry w kolejności, w jakiej zagrałem na Spiel, a na koniec będzie moja mała Topka. Zdjęcia dodam do postu nieco później, bo teraz chciałem się skupić wyłącznie na wrażeniach z rozgrywek:
PILLARS OF HERACLES – Na tą grę czekałem najbardziej spośród wszystkich. I być może byłem na nią za bardzo „narajany” i stąd moje rozczarowanie. POH to takie pseudo 4X. W grze rozbudowujemy swoją cywilizację w basenie morza śródziemnego. Mnóstwo tu nawiązań do mitologii, a świat przedstawiony jest wręcz bardzo fantastyczny. (Ikar, Hydra, etc.). Główny mechanizm to deckbuilding i... Wybór akcji na rondlu. I muszę przyznać, że ten system wyboru akcji na rondlu jest przegenialny! Mamy w talii różne karty, które możemy używać na kilka sposobów, jednak najważniejsze jest „kręcenia” naszym pinglem na tym rondelku, by wybierać interesujące nas akcje. Gra jest absolutnie przepiękna, ale! Wyłącznie w wersji deluxe. Jakoś nie wyobrażam sobie na planszy standardowych, drewnianych meepli. Niestety też, gra cierpi na dwie, poważne dla mnie wady. Pierwsza wada to... Jest tu za dużo wszystkiego. Mamy za dużo torów, za dużo kart, za dużo wyborów, no po prostu ogrom, który nie tylko ciężko ogarnąć, ale przede wszystkim – śledzić. Moja ukochana od razu, jak usiadła do stołu (a jest totalną wyjadaczką), po wytłumaczeniu zasad przez autora gry od razu powiedziała – „Po co tyle tego wszystkiego”. I taka jest prawda. Mamy tutaj stanowczo za dużo ikon, stanowczo za dużo torów i stanowczo za dużo kart. Dodatkowo – sam AUTOR gry gubił się w tym wszystkim i często tłumaczył coś dwa razy, bo przypominał sobie, że jest NOWSZA wersja zasad i obecnie gra się inaczej.

Druga wada to losowość. Mamy tu od groma losowych elementów. To co robimy, jest sterowane za pomocą kart. Ale... Też miejsc do których mamy dostęp. Czasami więc nam się nie poszczęści i lądujemy z ręką w nocniku. Nie możemy wykonać interesującej nas akcji, bo... Nie mamy kart na ręku z potrzebną w danym momencie cyferką. Nie możemy czegoś kupić, lub podnieść się na torze – bo nie mamy właściwych surowców, które akurat nam nie podeszły na rękę, albo nie było ich w żetonach eksploracji. Grając w POH miałem poczucie lekkiego chaosu i braku kontroli. Niby mogłem w tym samym momencie robić coś innego, ale nie było to super optymalne granie. Reasumując – BARDZO chętnie zagrałbym jeszcze raz, ale... Niekoniecznie na swoim egzemplarzu. Bo (raczej) POH nie kupię.
7/10. Nie była to zła przygoda, bawiłem się nieźle, ale niczego nie urwało, a było sporo czerwonych "kickstarterowych" lampek.
AUSTRALIS - Bardzo przyjemna gra rodzinna. Jak jest rafa, żółwiki, rybki nemo, to wiadomo było, że muszę w to zagrać.

Jest to mało odkrywczy draft kościany, ale bardzo przyjemny i momentami są nawet ciekawe decyzje. Gra jest przepiękna, ale ma jeden mechanizm, który mnie osobiście bardzo bolał. Otóż na koniec każdej z rund gracze rzucają kostkami. Kości z najniższym wynikiem – odpadają co rzut. Ten, który zostanie na koniec z jedną kością i wygra rzut, dostaje super fajne bonusy. Pozostali dostają figę z makiem. Trwa ten kościany pojedynek stanowczo za długo, dodając "grę w grze". Miałem reminiscencje z najgorszych gier z kostami, w jakie grałem. Ten jeden element popsuł mi całą (dobrą) grę i ostatecznie Australis nie trafiło (i nie trafi) do mojej kolekcji.
6/10
MESOS – Bardzo chciałem w to zagrać, bo raz, że Luciani, a dwa... Miał to być wreszcie oryginalny, karciany draft. Niestety było to absolutnie największe rozczarowanie na tegorocznym Spiel.

Po wytłumaczeniu zasad dziewczyna, która siedziała z nami przy stoliku, powiedziała, że spróbuje „popsuć grę”, bowiem widzi tu jedyną, słuszną drogę punktacji. Pośmialiśmy się trochę z tego górnolotnego stwierdzenia i rozpoczęliśmy rozgrywkę. I... Dawno nie grałem w tak nudną grę, z tak oczywistymi decyzjami. Ja rozumiem, że jest to gra rodzinna, no ale jednak jakaś iskra emocji powinna tam być. Tymczasem przez JEDENAŚCIE rund (sic!) robimy wciąż to samo. Dziewczyna, która chciała popsuć grę skończyła rozgrywkę z 35 punktami na MINUSIE! Jednak po finalnym podliczeniu okazało się, że miała ponad 175 punktów. Czyli gdyby w trakcie gry nie zarobiła punktów karnych, to nastukałaby ich 210! Drugie miejsce miała moja luba (108), trzecie ja (86) i czwarte – chłopak tej dziewczyny, mając na koncie 83 punkty. Więc... De facto laska udowodniła swoją tezę, o jedynie słusznej drodze punktacji. Cała nasza czwórka wstała od stołu w poczuciu totalnie zmarnowanego czasu. Gra może i działa, i MOŻE gdybyśmy jej nie pozwolili na „psucie” to wyniki byłyby nieco bardziej wyrównane, ale to było tak strasznie nudne, powtarzalne... I stanowczo za długie.
4/10
COMET – Jest to zeszłoroczna premiera, ale mieliśmy ochotę na ładną grę z dinozaurami w roli głównej, akurat zwolniło się miejsce przy stoliku, więc postanowiliśmy skorzystać. Comet to abstrakcik napędzany kartami. Decydujemy o jajeczku dinozaura, którego chcemy wykluć. Im cenniejsze jajeczko, im więcej ma punktów, tym dalej trzeba je ustawić od mety. Jest tu trochę budowania silniczka, jest trochę budowania pod punktację, są fajne pomysły, a ilustracje na kartach są przesłodkie. Bawiliśmy się bardzo dobrze, choć jak na mój gust było odrobinę za losowo. Nawet zastanawialiśmy się nad zakupem, ale jak na taką lekką gierkę, to była jednak za droga.
6.5/10
ESCAPE FROM NEW YORK – Jestem fanem filmu, moja miłość również, więc musieliśmy w to zagrać! Gra to bardzo fajne ameri, ZNAKOMICIE oddające akcje filmu na planszy! Jest bardzo tematycznie, bardzo klimatycznie, do tego wykonanie jest świetne, a atutem są kadry z filmów na kartach. Całość jest napędzana kartami, co osobiście bardzo lubię. Mechanika jest wręcz świetna i wreszcie jest to ameri, w którym są ciekawe decyzje. Bardzo podoba mi się element blefu i tego, że możemy działać w grupie, albo spróbować wygrać grę na własną rękę. Gdyby nie kupiła tego moja ukochana – zrobiłbym to ja. Mega pozytywne zaskoczenie!
8/10
TIKAL LEGEND – Bardzo chciałem zagrać w nowego Tikala i bardzo ucieszyłem się, że będzie taka możliwość. Nowy Tikal ma nieco bardziej złożone zasady, dużo więcej się dzieje, ale nie na tyle, by powodować ból mózgu. Do tego wygląda absolutnie obłędnie. Partię rozegraliśmy z przesympatycznymi francuzami i chyba tylko dzięki ich lajtowemu nastawieniu nie wkurzałem się, gdy psuli mi punktację. Gra ma dwie poważne wady, które w dzisiejszym planszówkowym świecie - zwyczajnie nie uchodzą. Pierwszy fuckup to brak listwy do liczenia punktów akcji. Oczywiście było to też problemem starego Tikala, ale tutaj jest to jeszcze bardziej uciążliwe, bowiem punkty akcji możemy zdobyć z kilku źródeł. Liczenie tego na palcach jest mega wkurzające, szczególnie gdy tych punktów jest dużo np. 16 (kto ma trzy dłonie, do wuja pana?

). Druga sprawa – gra jest bezlitosna i nie bierze jeńców. Można być po pierwszych dwóch rundach w strasznie ciemnej czeluści, do której zagląda jedynie proktolog. Chyba nie grałem jeszcze w grę, w której kolejność graczy ma tak kluczowe znaczenie. Dwie rundy pod rząd bycia ostatnim i w zasadzie przestajemy się liczyć w wyścigu punktowym na listwie Kramera. Ostatnia, mała wada – żetony skarbów są nadal tak bardzo losowe, ale teraz przynajmniej są karty, dzięki którym możemy to mitygować. Solidnie się zastanowię nad wsparciem, ale jestem bardziej na tak, niż na nie. Jak będzie dobra cena w kampanii, to pewnie się skuszę, bo ten klasyk prawie się nie zestarzał, a nowe elementy są bardzo obiecujące.
7.5/10
SIBILLE – Bardzo chciałem w to zagrać, ale nie podejrzewałem, że to będzie absolutna PERŁA tych targów! Choć jest to miks wielu znanych mechanik, to jest to miks tak świeży, że pod koniec rozgrywki zbierałem szczenę z podłogi, mając wrażenie obcowania z czymś autentycznie nowatorskim! Nie podejrzewałem, że zagram w grę, która będzie tak INNA od wszystkiego na tych targach. A co tu mamy? Gra jest wyścigiem o cztery wylosowane cele. Który z graczy zrobi jako pierwszy dwa spośród nich – wygrywa. Nie ma tu punktów, miejsc, etc. Jest jeden zwycięzca, któremu możemy co najwyżej przeszkadzać. Jest to bardzo PAX-owe i fajnie jest obserwować w co celują pozostali gracze. Cała rozgrywka jest natomiast większościówką na różnych torach i surowcach. Mamy pulę klientów, którzy korzystają z naszych „usług” wyłącznie wtedy, gdy mamy w jakimś aspekcie ewidentną przewagę nad pozostałymi graczami. Gdy udaje nam się „przyciągnąć” klienta, dostajemy różnego rodzaju bonusy. Całość napędza zaś ogromny deck kart tarota, na których to kartach, znajdują się rozmaite akcje. Akcje możemy „dopalić” płacąc cennymi kryształami. W rundzie zagrywamy sześć kart (zakrytych). W pierwszym rzędzie są akcje, które chcemy wykonać w bieżącej rundzie, w drugim – przewidujemy, co zagrają nasi oponenci. Jeżeli uda nam się „przepowiednia” - dostajemy cenne kryształy. Uwaga – nie możemy korzystać z umiejętności kart zagranych do „przepowiedni” i możemy je wrócić na rękę wyłącznie posiadając specjalne żetony. Reasumując – to co zagramy do przepowiedni, będzie zablokowane do momentu, w którym za żeton szklanej kuli możemy podmienić kartę z ręki z kartą w przepowiedni. Jest tutaj sporo negatywnej interakcji, mnóstwo fajnego przeciągania liny, a czacha czasem paruje. Jest to absolutnie fenomenalna zabawa! Wszyscy wstaliśmy od stołu ZACHWYCENI. Ja byłem absolutnie oczarowany Sybille. Szkoda, że moja luba się od gry odbiła, bo foliowane karty świeciły jej za bardzo po oczach. Oczywiście był to prototyp i jak zapewniał twórca – źle wyprodukowany, ale dla kogoś kto ma problemy z błędnikiem, to migające we wszystkich kolorach tęczy karty, mogą mocno zaboleć. Wspieram ten projekt, choćby skały srały!
9.5/10!
KRONOLOGIC: PARIS 1920 – Dedukcyjny wyścig o tym „kto zabił”. Nie jestem fanem takich gier, ale wiedziałem, że moja kobieta chce w to zagrać, więc zagraliśmy. Gra jest bardzo ładna, działa, ale absolutnie nie jest to zabawa, którą chciałbym powtórzyć.
5/10
RIVER VALLEY GLASSWORKS – Świetna gra rodzinna o wyławianiu z potoku szklanych kamyczków i robienia z nich swojej wystawki. Minimum zasad, maksimum satysfakcji! Do tego jest to absolutnie piękna pozycja. Dla mnie - (prawie) najlepsza gra rodzinna targów. Chcieliśmy z miejsca kupić, ale okazało się... Że rozłożone pokazowe egzemplarze to wersje deluxe, z Kickstartera. Wersja sklepowa jest niestety przy nich bardzo biedna. No i cena absolutnie nie zachęca. 40 euro kosztowała wersja sklepowa. 70 euro – wersja deluxe. Stwierdziliśmy, że nie warto płacić 70 euro za zwykłą grę rodzinną, która jeszcze do tego ma komponenty, które w ogóle nie usprawiedliwiają tej wysokiej ceny, a z kolei 40 euro, przy mocno pomniejszonej zawartości (np. brak planszy, są same tekturowe kafelki), to jednak skandal. Szkoda, bo gdyby wersja deluxe kosztowała te 40 euro – kupiłbym bez mrugnięcia okiem.
8/10
UNDAUNTED 2200: CALLISTO – Bardzo chciałem zagrać w nowe Undaunted i ucieszyłem się, gdy udało nam się zapisać. Zagraliśmy w tryb drużynowy 2 na 2. Niestety nowa wersja nas nie porwała. Jest tu dużo dobrego, całość świetnie działa, ale jest też w ciul losowo. Walka na kostkach doprowadzała mnie do rozpaczy, a czasami niektóre rzuty do szewskiej pasji. Zresztą jest tej losowości na kilku poziomach. Nie chcę się rozpisywać, bo w sumie i tak wielbicieli systemu nie przekonam do swoich racji. A dla pozostałych mam grubą radę – przed zakupem lepiej sprawdzić na własnej skórze. Bawiłem się nieźle, ale dla mnie ta losowość zabiła całą przyjemność z kombinowania. Jak komuś nie przeszkadza durnowate rzucanie kostkami, to pewnie będzie się świetnie bawił. Naciągane
7/10.
WAR STORY: OCCUPIED FRANCE – Gra paragrafowa, połączona z grą dedukcyjną. Jesteśmy grupą wyszkolonych agentów w brytyjskim wywiadzie, która wspiera Francuski Ruch Oporu (To ja! LeClerc!). Absolutnie nie jestem targetem takich gier. Idha chciała zagrać, więc zagraliśmy i o dziwo – bawiłem się całkiem nieźle. Ale... Dopiero w ostatniej części gry, gdy akcja przeniosła się na „plansze”. Dedukcja była dobra, ale niestety nasze umiejętności walki i rozpoznania w terenie były słabe, więc bohatersko zginęliśmy. Było nieźle, ale nie jest to gra, do której chciał bym wrócić. Miłośnicy paragrafówek powinni jednak koniecznie sprawdzić WS:OF, bo to jest bardzo solidna pozycja. Przy This War of Mine bawiłem się fatalnie, a tutaj zabawa była całkiem przyjemna.
6/10
EVE WAR FOR THE NEW EDEN – Udało się dopchać do tego kolosa, a dzięki mojemu uroczemu imiennikowi Kubie, rozegrać partyjkę zapoznawczą. Nie jest to może zbyt odkrywcze 4X, ale ma dwie GIGANTYCZNE zalety. Po pierwsze – zasady są bardzo fajnie pomyślane i ku mojemu zaskoczeniu – bardzo eleganckie. Po drugie – tury graczy są błyskawiczne. Akcja i następny gracz. Idzie zaskakująco ekspresowo. Moja luba była absolutnie oczarowana, ale ona zna i lubi pierwowzór. Dla mnie to gra w kosmosie jakich wiele, ale doceniam fajny develompent. Bawiłem się o niebo lepiej niż przy Eclipse, więc jest to bardzo duży komplement. Moja ukochana stwierdziła też, że jest to pierwsze 4X, w którym w zasadzie od drugiej, trzeciej tury, można zainicjować walkę. Gra do tego jest bardzo ładna, ale ma dla mnie jedną dużą wadę. Zajmuje OGROMNĄ powierzchnie na stole! Na serio – na czterech graczy trzeba mieć stół amerykańskich rozmiarów.

Nie liczcie, że rozłożycie to w małym mieszkaniu, chyba że na podłodze.
7/10
IRONWOOD – Asymetryczna dwuosobówka, napędzana kartami. Jeden gracz steruje poczynaniami leśnego plemiona, którego celem jest przywołanie trzech totemów, gdy tymczasem frakcja metalu musi wybudować trzy twierdze na obrzeżach planszy. Już po pierwszych kilku rundach byłem zachwycony! Ta gra to PETARDA! Dla mnie chyba najlepsza dwuosobówka w jaką grałem. Dużo strategii, dużo taktyki i nieustanne kombinowanie jak wystrychnąć na dudka przeciwnika. Gra oczywiście stoi negatywną interakcją, a całość to nic innego jak przeciąganie liny. Bawiłem się zaje... I chciałem już kupić, ale pomyślałem, że może jednak poczekam na polski egzemplarz. Grę kupiła moja ukochana, więc będę miał szansę rozegrać kilka partyjek w oczekiwaniu na polską wersję. Bo nie ma bata! Ta gra jest tak dobra, że nie wierze, że nie znajdzie się na nią wydawca. Acha – pomimo iż na zdjęciach wygląda mało atrakcyjnie, to gra jest BARDZO ładna.
9/10
CHANTS FOR THE OLD ONES – Kapitalny worker placement połączony z lekkim deckbuilderem. Nie ma tu (prawie) żadnych nowinek, za to miks wykorzystanych mechanik jest prześwietny! Do tego gra jest bardzo TEMATYCZNA i super KLIMATYCZNA. Otóż jesteśmy w niej grupą kultystów, których celem jest przyzwanie przedwiecznego. Każdy z graczy dostaje ukryty cel i gdy go spełni – natychmiast wygrywa. Gra jest więc bezlitosnym wyścigiem optymalizacyjnym. Ale to nie koniec fajnych pomysłów. Na koniec każdej rundy do szeregów naszych kultystów przenikają agenci. Karta agenta to bezużyteczny śmieć, bo zapycha nam talię, a jak zapycha talię, to oczywiście rękę. Na całe szczęście jest kilka sposobów na pozbywanie się agentów z naszej uroczej paczki, a najlepsze jest poświęcenie agenta, żeby przyzwać jakiegoś pomniejszego potwora. Dodatkowo bardzo rozważnie musimy budować talię. Nie da się tutaj iść wyłącznie w jeden typ surowca, bo chcemy poruszać się po całej planszy, a poruszamy się wyłącznie za pomocą powiązanych z lokacjami kart. Działa to kapitalnie! Po skończonej partii postanowiłem, że muszę to mieć w kolekcji i dzięki mojej cudownej kobiecie – już mam!
9/10
SETI: SEARCH FOR EXTRATERRESTIAL INTELIGENCE – Tutaj w zasadzie mogłyby polecieć same bluzgi, czy inne wiązanki, bowiem była to absolutnie NAJGORZEJ wytłumaczona gra na targach.

Na stoisku dosiadła się do nas niezbyt przyjemna Czeszka, która zamiast wytłumaczyć graczom „co robimy i po co”, po prostu... Zaczęła za wszystkich grać!

Bez żadnego wytłumaczenia. Wskazywała graczom - "a teraz zagraj taką akcję wydając jeden kredyt i jedną energię". I grała tak za KAŻDEGO, robiąc ruchy za graczy. W pewnym momencie już się wkurzyłem, bo zainicjowała akcję lądowania i wylądowała na polu z trzema punktami i jakimiś nieistotnymi bonusami, zamiast na polu siedmiopunktowym z bonusem w postaci poszukiwanego „żółtego” śladu życia. Oprotestowałem ten ruch, pytając po co miałbym grać gorzej, niż się da, ale ona, oburzona, odpowiedziała, że chciała pokazać pozostałym graczom co robią te bonusy. W pewnym momencie doszło do tego, że akcje które robiła za naszych przeciwników przynosiły im bardzo dużo punktów, a my szorowaliśmy po dole stawki, bez najmniejszych szans na doścignięcie. Moja luba w końcu rzuciła (słusznie) kartami, informując pozostałych, że nie chce grać w ten sposób. Ja poprosiłem Czeszkę, by wreszcie pozwoliła nam podejmować decyzje za siebie. Zrobiliśmy jeszcze dwa kółeczka „dotykając różnych przycisków”, ale ponieważ nie raczyła nam wytłumaczyć nawet, co robią poszczególne technologie, to w zasadzie nikt nie miał pojęcia, jak grać skutecznie. Czas się wkrótce skończył i musieliśmy wstać od stolika, ze srogim niesmakiem. Nie mam pojęcia, czy to była inicjatywa samej laski, czy tak chciało tłumaczyć swój produkt CGE, ale był to totalny skandal! Podejrzewam jednak, że ona nie była przygotowana, może nawet sama nigdy nie grała w tą grę, bo jak zadaliśmy jej kilka pytań, to za każdym razem musiała zapytać innego tłumaczącego. Będzie bez oceny, ale dostrzegam w grze spory potencjał, więc chcę zagrać w SETI przynajmniej jeszcze raz!
EXPLORERS OF NAVORIA – Kolejna gra rodzinna, pięknie wydana i jakże przyjemna! To właśnie dla mnie kwintesencja świetnej gry, w którą doskonale mogą bawić się dzieciaki, a gdy przy stole usiądą wymiatacze – gra zamienia się w fajny, emocjonujący, optymalizacyjny wyścig. Zasady są proste jak konstrukcja cepa i sprawnie można je wytłumaczyć w 10 minut, no w 15, żeby wyjaśnić nieco złożoną punktację. Gra to karciany draft, ale bardzo specyficzny. Mamy cztery rzędy kart. Na początku swojego ruchu decydujemy, czy zabieramy żeton z planszy, czy losujemy dwa z woreczka. Następnie, jeżeli wylosowaliśmy dwa – jeden żeton używamy do draftu, a drugi trafia do puli. Kolor żetonu odpowiada rzędowi z którego możemy pobrać kartę. Są ich cztery rodzaje, każda robi inne akcje. Możemy albo budować sobie silniczek, albo zbierać surowce pod punktacje, albo wystawiać posterunki i poruszać się po planszy, albo zbierać karty pod punktację końcową. Działa to absolutnie wyśmienicie! Gra jest piękna i ma w zasadzie tylko jedną wadę... Jest pieruńsko droga. Pełen pakiet, czyli podstawka, dodatek, surowce na wypasie i mata, kosztował. 135 euro. 135 euro za grę rodzinną, której zawartość w ogóle nie odzwierciedla ceny w komponentach to jest jednak gruba przesada. I tutaj ktoś mógłby powiedzieć – to kup bez maty! Otóż mata w tej grze jest moim zdaniem ABSOLUTNIE niezbędna. Plansza jest za mała, jest nieczytelna, a co najgorsze – nie mieszczą się na niej karty. Jasne, karty można od biedy trzymać obok, ale raz, że wygląda to fatalnie, a dwa – w oka mgnieniu zrobi się bałagan. Reasumując – dla mnie najlepsza gra rodzinna targów. Bawiłem się świetnie, chciałbym mieć to w kolekcji, ale jak mawia klasyk – „nie za te pieniendze!”.
8/10
POLARIS – Kolejny Luciani, na którego bym nie spojrzał, gdyby nie moja kobieta. Ot, totalny ABSTRAKT. Układamy sobie na planszy gwiazdy, łącząc je w konstelacje. Robimy to za pomocą kart. Zasady proste, jak konstrukcja cepa, a kombinowania trochę jest. Bawiłem się nawet całkiem-całkiem, ale gra ma dwie gigantyczne wady. Po pierwsze – jest momentami bardzo losowo. Można czekać na właściwą kartę w markecie i gdy ona nie wyjdzie, to cały nasz misterny plan idzie tam, gdzie mówił Siara. Do tego gra ma strasznie nierówne rundy i w zasadzie niesposób przewidzieć kiedy runda się skończy. Dość powiedzieć, że w ostatniej rundzie swój ruch zrobił tylko jeden z graczy, więc dograliśmy tylko jedno „kółeczko” do końca. No i śmierdzącą asteroidą z metanem jest zamierzona, bądź niezamierzona negatywna interakcja. Można kogoś w tej grze tak udupić, że nie będzie w stanie zrealizować swoich celów. Nie wiem, co mam myśleć o całości, bo tyłka nie urwało, ale nie było też złe, więc niech będzie
6.5/10. Na pewno to lepsza gra Lucianiego, niż bardzo słabe Mesos.
I tak dobrnęliśmy do końca moich wniosków. Jeszcze na koniec mój prywatny top 5 gier zagranych na Essen:
1. Sibille
2. Ironwood
3. Chants for the Old Ones
4. Escape From New York
5. Explorers of Navoria.
WYRÓŻNIENIE - Tikal Legends
W wolnej chwili dorzucę kilka zdjęć. Będę dodawał sukcesywnie, bo jest z tym niestety trochę roboty.
A na koniec pragnę podziękować kilku osobom:
Idha – za to, że jesteś i siłą zaciągnęłaś mnie na te targi. Było warto. Jestem nieopisanie wdzięczny za każdą spędzoną z Tobą chwilę!
KubaP – Za ciepło, przyjacielskość i fajnie było zobaczyć Kubę w swoim żywiole! Trzymam mocno kciuki za sukces wydawnictwa!
adikom5777 – Za nieopisaną pomoc w wielu aspektach, przyjacielskość i fajne rozmowy o grach.
Kuba z Titan Forge (niestety nie wiem, czy zagląda na forum) za przyjacielskie podejście i DOSKONAŁE wprowadzenie do Planszowego EVE Online. Serio ze świecą szukać takich wspaniałych ludzi!
P.S. Łupy z Essen: