Przyjmijmy nawet dla uproszczenia, że to jest 20%. Albo między 15 a 45%. W końcu zmiennych jest dużo, Dutrait i O'Toole wezmą inne honoraria od Franza, a 100 figurek 30mm nie przelicza się na 30 figurek 100mm. Pomysł Lacerdy jest wart tyle, co dwa pomysły Przemka Wojtkowiaka, czy może trzy?
Co my z tymi informacjami mamy zrobić?

Jakiś zbiorczy bojkot pod fabrykami czy magazynami?
Mamy jedynie wpływ na cenę końcową - możemy ją zaakceptować albo nie zgodzić się z nią, kupując produkt lub ignorując jego istnienie (i czekając na wyprzedaże, sese). Poza uczestnictwem w kampanii lub zakupem w sklepie my nie jesteśmy częścią równania. Koszt wyprodukowania bochenka chleba czy pary sneakersów też jest raczej nieproporcjonalny do ceny sprzedaży, a jednak i jedno i drugie zdarza mi się kupować, bez negocjacji ze sprzedawcą czy piekarzem.
Szukamy tej kwoty jakby to miało zmienić nasze spojrzenie na hobby, na zakupy czy na wybór tego wydawcy lub innego. Ja nie wiem, ile zarabia producent, ile fabryka, ile ilustrator, a ile pani od markietingu, która rozsyła egzemplarze recenzentom. Mogę nabyć produkt lub nie, ale moja świadomość cen składowych mi w tym nie pomaga - wybieram to, co lubię, co mnie kręci, co chcę mieć na półce, a przede wszystkim to, co wydaje mi się za daną cenę akceptowalne.
Czy ta dyskusja ma na celu sprawdzenie, czy przy naliczeniu 145% taryfy wydawca się nie jorgnął i przypadkiem nie doliczył sobie dwóch dolarów na pokrycie strat moralnych?
