Dziękuję graczom za partię Origins. W szczególności Vesterowi - mam nadzieję, że nie wziął sobie nadto do serca mych żywiołowych reakcji przy stole (tzn. z komentarzy Jaxa tak je oceniam, mi się bowiem zdawało, że jak na zachowanie gry względem mnie ja się zachowywałem spokojnie

)
Cóż, sama gra mimo wspaniałego pierwszego wrażenia (wiele bardzo atrakcyjnych pomysłów na przeplatanie rozwoju z walką) okazała się niestety... Powiem tyle, że podnoszę ocenę 51 Stanowi, by nic nie rywalizowało z tą grą o zaszczytne ost. miejsce
Nawet nie do końca chodzi o to, że jak się ma na początku trochę pecha (z kart, które zawsze są ciągnięte), to można jak ja zostać do końca gry pogrzebanym żywcem (raz na 15 min. ruch 10-sekundowy z zerową decyzyjnością). Kluczowym zarzutem jest, że
przy wielkiej ilości reguł (tłumaczenie porównywalne z Vulgari E., weterani Monsoona wiedzą co to znaczy

) gra jest mocno
losowa, a na dokładkę
bardzo długa (nie zdołaliśmy skończyć w 3,5 h, mimo, iż praktycznie grały tylko dwie osoby). Taki mix jest dla mnie niestrawny. Poza tym, miałem wrażenie, że podejmowane
decyzje w przeważającej większości były dość narzucające się - może więcej satysfakcji intelektualnej miał Vester, ale w zasadzie niepodzielnie rządził na mapie, bawił się więc w maksymalizację kuli śnieżnej przy wykorzystaniu wszystkich dostępnych mechanizmów... drugi Jax dużo myślał, ale generalnie robił to, co zakładałem po dwóch sekundach obserwowania jego sytuacji

Na marginesie - odmawiam uznania, że byłem trzeci, skoro gra się skończyć nie zdążyła, a od Jaxa, który pograł o wieeele więcej, dzielił mnie tylko jeden punkt

Vester miał ich bodaj cztery razy więcej, niż my obaj razem wzięci

Coż, zabawa fajna, ale sama gra... a tak ładnie się zapowiadało. Wielka szkoda
