To najpierw ja. Gram już 10 lat w gry planszowe. Zaczynałem od grania z moimi dziećmi i sprawiało mi to wiele radości. Gry jak mało, która rozrywka - świetnie integrują rodzinę. Wiadomo - wygrywanie z dziećmi to nie jest cel z nimi grania, choć oczywiście specjalnie dawanie się dzieciom też nie jest wskazane. Szukało się zatem złotego środka...
Później przyszły gry z kolegami i koleżankami... czyli już poważni partnerzy, ekipy się zmieniały, gram też z moją partnerką dużo... i zmieniało się też moje nastawienie do wygranych... choć czy tak bardzo? Nie wiem. W każdym razie... dla mnie najważniejsza jest radość z grania, nie bawię się dobrze, gdy jakiś z moich współgraczy bawi się źle i narzeka.
Radość z grania, wygrywanie, a negatywna interakcja:
Mam wrażenie, że ja akurat bardziej, niż przeciętny gracz jestem na to wrażliwy, dlatego jeśli gramy w grę strategiczną... długą ... to wkładanie komuś "kija w szprychy" nie przychodzi mi łatwo... (szczególnie mojej partnerce;)) no chyba, że gramy w gry, w których negatywna interakcja występuje w każdym momencie (np: blood rage). Generalnie staram się obdarowywać ludzi w miarę równo niefajnymi dla nich zagrywkami. Oczywiście vice versa - słabo też znoszę "niesprawiedliwe" zagrywki przeciw mnie we wspomnianych długich grach strategicznych. Dlatego preferuję gry bez dużej negatywnej interakcji lub krótsze gry taktyczne z takową (wspomniany blood rage, czy np: neuroshima). Te gry dają mi największą radość. A jak to się ma do wygrywania? Dość łatwo się domyśleć, ważniejszy jest dla mnie "fun", niż wygrana za pomocą przykrych zagrywek... zatem ... potrafię odpuszczać i raczej wybieram zagrania, które może i zmniejszają moje szanse na wygrywanie minimalnie, ale też nie psują komuś mocno strategii... Oczywiście, żeby nie było, że nikomu nic nie psuję... ale też nigdy jakoś przede wszystkim na tym się nie skupiam.
Wygrywanie, a losowość:
W sumie to nie lubię gier z dużym wpływem losowości na wygraną. I tutaj, jako miłośnik statystyki zaznaczę, że często mniejsza losowość jest tam, gdzie kula się dużo... niż tam gdzie kostka decyduje rzadziej, ale w kluczowych momentach. Dlatego do dziś pamiętam rozgrywkę w Twilight Imperium, gdzie moja flota została całkowicie rozjechana przez gracza, którego flota była 2 razy mniejsza... Trochę z tego powodu - gra poszła na sprzedaż. Z czasem coraz bardziej zniechęcam się do tego typu gier.... vide Eclipse. Szczególnie w towarzystwie doświadczonych graczy nastawionych na wygrywanie. Nie lubię angażować się w długie gry, planowanie... gdzie jedno kluczowe starcie może zdecydować o wygranej lub przegranej... Z kolei lubię bardzo kooperacyjne ameritrashe... może chodzi o to, że wtedy gramy w drużynie...
![Wink ;)](./images/smilies/icon_wink.gif)
Nastawienie na wygraną:
Pewnie też tak macie, że konkretni gracze potrafią zbudować konkretną atmosferę. Czasem wolę do pewnych gier dobrać graczy wyluzowanych bez ciśnienia na wygraną... niż tych, przy których czujecie wewnętrzną presję i gęstą atmosferę pod skórą... Dlatego też ostatnio unikam trochę grania z graczami bardzo nastawionymi na wygraną... a coraz bardziej cenię (może to kwestia zajętości i wieku) graczy grających na większym luzie, którzy nie przeliczają wszystkiego na 4 tury do przodu i nie robią wszystkiego by wygrać (np: sztywne zasady co do cofania ruchów, "wkładanie kija w szprychy w najbardziej bolesnym momencie"), ale tych, którzy przede wszystkim chcą się dobrze bawić. Pewnie "dobrze bawić" każdy rozumie inaczej...
Podsumowując:
Jak każdy - lubię wygrywać, ale też nie za wszelką cenę. Raczej wybiorę wyjście prospołeczne niż takie, które mi lekko pomoże, ale graczowi mocno zaszkodzi. Oczywiście jeśli 2 razy przegrałem z partnerką... i zrobię to po raz trzeci (tak było np: z Zimną Wojną) to wkurzam się po fakcie kilka godzin, ale tylko wtedy, gdy zdarza to się zbyt często. Co do zasady - cenię bardziej dobrą atmosferę, brak ciśnienia i przede wszystkim radość z rozgrywki całej ekipy niż własną wygraną. A jak jest z Wami?