Bardzo interesujący post, zahaczający o moją robotę (projektowanie i pomiar doświadczeń, nie skrajanie kebabów czego często żałuję). Pytanie zasadnicze brzmi: "po co grywamy". Pewnie wtedy mielibyśmy zbiór różnych odpowiedzi: dla funu, żeby wygrać, żeby przeszkadzać innym, żeby się spotkać przy stole, żeby obczajać nowe strategie... byłoby tego dużo. Z pewnością jednak byłyby to rzeczy skrajnie subiektywne. Po coś innego siadam do Teotihuacana, a po coś innego do Legendary: James Bond. I to w tym samym składzie! Na wyższym jednak poziomie, gramy dla osiągnięcią personalnej satysfakcji. Jeśli gra realizuje nasze (często nieuświadamiane!) potrzeby, to uznajemy, że jest dobra. Jeśli nie realizuje, to wtedy w zależności od skali braku tej realizacji jesteśmy wobec niej krytyczni.maniekmal pisze: ↑02 kwie 2021, 12:16 Wydaje mi się, że nie można stwierdzić obiektywnie czy gra jest dobra. Nie ma jednoznacznego parametru, a nawet kilku - które moglibyśmy znormalizować do wartości np. 0-10. Jak oceniać regrywalność, klimat, oprawę graficzną i przełożyć je na suche wartości? Jaki parametr by miał największa wagę? No nie da się pozostaje jedynie zbiór subiektywnych opinii na dużej grupie badawczej. Coś jak ranking bgg. Przytoczę pewną anegdotkę. W pracy z 2 kumplami co jakiś czas zamawialiśmy kebaby na obiad. Postanowiliśmy zrobić excela i ocenialiśmy te kebaby w kategoriach: smak, konsystencja, poziom wymieszania składników, różnorodność składników, sposób zapakowania (bo zawsze na dowóz). Każdej kategorii przyznaliśmy jakąś wagę (po wyczerpującej dyskusji). Wyniki normalizowalismy do wartości 0-10. Do czego się to sprowadziło? Były przypadki gdzie kebab był pyszny ale średnio zapakowany, rozwalał się i był kebab średni w smaku ale bardzo starannie zapakowany, składniki wymieszane (każdy gryz trochę mięsa trochę warzyw). Oba miały tą samą ocenę, czy oba były równie obiektywnie dobre? No nasz algorytm cna to wskazywał. Ale jakbym miał zamówić znowu to wybiorę i tak smaczniejszego. Tak samo z planszówkami czy filmami. Mamy oskary gdzie najlepszy film nie dostaje oskara np za najlepszy montaż, dźwięk itp. jest to rozbite na kategorie.
Podobnie rzecz ma się z markami. Dość popularne jest korzystanie z metryki NPS (Net Promoter Score), która coś tam mierzy, przy licznych zastrzeżeniach. Odpowiadając na NPS odpowiada się na pytanie o polecenie danej rzeczy bliskim sobie osobom. Skala jest od 0 (zdecydowanie nie polecę) do 10 (zdecydowanie polecę). Teoria mówi, że promotorzy (osoby, które aktywne będą przekonywać do marki/ produktu), to osoby które dały 9 lub 10. Neutralsi (7-8) nie mają zdania. Detraktorzy (0-6) będą aktywnie zniechęcać do produktu. Ciekawostką jest fakt, że istnieją dwa typy NPS-R(elacyjny) i NPS-T(ransakacyjny). Relacyjny mówi ogólnie o marce, transakcyjny - o bardzo konkrentym produkcie/ rzeczy/ zdarzeniu.
I teraz się zaczyna... Weźmy sobie takie 2F. Ja bym dał pewnie 9 na relacyjnym: zasadniczo bardzo mi odpowiadają tytuły od nich; lubię fakt, że poszukują nowych mechanik/ form; odpowiada mi stylistyka; itp. Na takim relacyjnym poziomie trudno o wskazanie konkretów DLACZEGO jest dobrze (albo niedobrze). Rzeczy sa ze soba powiązane, wzmacniają i osłabiają się wzajemnie. Ale weźmy sobie NPS-T, np. dla WN: Gra karciana. Mimo, że jest to gra od firmy, którą uwielbiam, to od tego konkretnego tytułu będę ludzi odciągać i aktywnie przekonywać, żeby wybrali coś innego. Sprzeczne? Tylko pozornie, bo wspominając o innowacyjności, brałem pod uwagę, że mogą pojawiać się tytuły mniej udane.
Finalnie, jakbyśmy nie mierzyli, to na końcu będzie jakaś jedna rzecz, która mimo wszystko będzie decydująca. Opracowując kiedyś metrykę do pomiaru jakości pracy swojego zespołu, zaproponowałem (zamiast NPSa, którego fanem nie jestem) wprowadzenie dwóch wskaźników: profesjonalizmu i tego czy się dobrze pracuje z daną osobą. I bardzo byłem z siebie zadwolony, dopóki mój szef nie zapytał mnie, co powiedziałbym na współpracę z kimś, kto był skrajnie profesjonalny, ale jednocześnie był w firmie powszechnie znanym bucem i chamem. No i nagle się okazało, że cały obiektywizm wskaźnika jest do piachu, a finalnie są dwa stany: "chcę pracować z tą osobą" i "nie chcę pracować z tą osobą". Reszta jest post-racjonalizacją.
Drugie podejście, to próba zmierzenia wysiłku użytkownika, czyli CES (Customer Effort Score). Mówiąc krótko, ile się trzeba namęczyć, żeby coś zrobić. Teoretycznie powinno być jasne. Teoretycznie. Ale nigdy nie będzie, no bo jak? Co do settingu gry, to proste: im wyższy CES, tym gorzej (rozłożenie gołego FCMa to jakiś żart jest, w Teo też jest sporo), a takie Ride the Rails się wyciąga i gra (tak, wiem że to różne kategorie, ale wiecie o co chodzi). Ale już w samej grze, wysoki CES nie powinien przeszkadzać - po to zapłaciłem Holendrom, żeby mnie w FCM czołgali. I to byłby CES "intelektualny", ale byłby jeszcze CES manualny, czyli np. przewalanie pierdyliarda żetonów w Le Havre czy Ora (Uwe to lubił takie zrobić kiedyś...), który potrafi skutecznie zniechęcić do gry.
Więc - niestety, a może na szczęście (?) - nie będzie obiektywnych wskaźników jakości gier, tak jak nie ma wskaźników jakości malarstwa, muzyki czy innej sztuki.
Koniec i bomba, a kto czytał ten trąba!