A już myślałem że tylko ja miałem
sfreakowane dzieciństwo

Dzięki kochani forumowicze za podróż sentymentalną. Mało brakowało, by mi się oczy zaszkliły.
O wielu grach nie pamiętałem, dopiero czytając wasze wspomnienia dotarło do mnie, że "też tak miałem".
Dziękuję:
-
Bea za przypomnienie rozkładanego domku w 3D. Jak ja w to uwielbiałem grać pacholęciem będąc. Ale że to było o Jasiu i Małgosi to niestety uleciało z mej pamięci.
-
WRS za przypomnienie o grze
"Książę", w którą zagrywaliśmy się z kolegami w pod koniec lat 80-tych. A przy tym co nieco człek się dowiedział o historii zjednoczenia Włoch.
-
MichalStajszczak za przypomnienie gry detektywistycznej. Z pewnością były już polskie pirackie wersje Cluedo, które wyszły pod koniec lat 80-tych. Pamiętam mini-akcesoria: świecznik, pętla ze sznurka, pistolet etc. Niestety nie pamiętam pod jakim tytułem było to wydane.
-
Kretilla za:
Kretilla pisze:
Przypomina mi się również taka fajna gra, której niestety nazwy nie pamiętam (również z jakiejś gazety), gdzie wyruszało się po kwadratowych polach, idąc o rzut kością w lewo/prawo/góra/dół do jaskini umieszczonej na górze planszy, po drodze można było kupować w chatkach różne rzeczy, np. balon aby przebyć znajdującą się po drodze rzekę bez konieczności trafiania w most. Z jaskini coś trzeba było zabrać (chyba 3 razy, pochodnię?) i przynieść na swoje pola startowe na dole.
Przypomniałeś mi że w coś takiego również grałem, ale za chiny ludowe nie przypomnę sobie tytułu. :/
A ktoś pamięta grę w
"Skoczki"? Kładło się na
ni-to-katapulcie-ni-to-równoważni-ni-to-huśtawce plastikowy wydrążony stożek, który po wystrzeleniu wpadał w tarcze z wyciętymi otworami.
Może też ktoś pamięta wariację na temat Manewrów Morskich. 4 statki które miały cechę: punkty ruchu + ilość strzałów = 5. Statkami były plastikowymi pionkami w 4 kolorach. Plansza białym arkuszem w kratkowane pola (ale papier
quasi-kredowy) W miejscach strzałów kładło się wycięte symbole min morskich. Miny trzeba było wycinać nożyczkami samemu z większego arkusza. Zapomnijcie o wypychaniu z kartonu

O innych grach tamtego okresu już inni napisali, więc się tylko podepnę pod wypowiedzi

Oczywiście moje początki to warcaby, szachy, mastermind i Fortuna (co ciekawe nigdy nie grałem w Monopoly, a w Eurobiznes długo długo później

)
Potem poleciało już z górki. Oprócz wyżej wymienionych już tytułów przypomnianych na początku dalej miałem tak jak
scathlock.
scathlock pisze:Zbierałem gry firmy Encore. Część z nich była zupełnie niegrywalna. Malutkie żetoniki 1 na 1 cm, absurdalnie skomplikowane zasady i rozwiązywanie wszelkich problemów przy pomocy kości. Instrukcje czytało się jak kodeks karny – mały druczek, paragrafy etc. Do dzisiaj mam właściwie nówkę „Gwiezdnego Kupca”, zasad nie dałem rady nigdy przeczytać, ale raz na kilka lat próbuję, może kiedyś się uda. Najbardziej lubiłem „Bogowie Wikingów” – dosyć prosta gra bitewna z rozsądnym czasem setupu i samej gry. Dało się do tego znaleźć współgracza.
„Odkrywcy Nowych Światów” – zupełnie dziwaczna, jak na dzisiejsze czasy, hybryda paragrafówki i planszówki – też ok.
„Labirynt Śmierci” – jedyna gra solo, w jaką w życiu grałem. Wtedy mi się podobało, teraz nikt by nie miał do tego cierpliwości. Grałem jeszcze w „Ratuj swoje miasto” czyli takie „Potwory w Tokio” dla nerdogeeków.
Całą scenę planszówkową ciągnął „Świat Młodych”, który przyznawał nagrodę Gra roku. Dla mnie takim szczególnym rokiem był chyba 89 kiedy nagrodę zdobył paragrafowy „Dreszcz”, na drugim byli bodaj „Bogowie Wikingów”, a na trzecim „Bruce Lee” reklamowany jako „gra komputerowa bez komputera” (serio !). „Magię i Miecz” wraz z pierwszym rozszerzeniem „Podziemia” kupiłem na koloniach w Wiśle, wydając całą forsę. Do końca wyjazdu nie miałem nawet na lody, ale co pograłem to pograłem.
Do dziś mam "Gwiezdnego Kupca", "Labirynt Śmierci", "Odkrywcy NŚ" i "Bogowie Wikingów" oraz paragrafówkę "Dreszcz"

W "Bogowie Wikingów" znajdowało się świetne opracowana mitologia skandynawska.
Pamiętam gry w wakacyjnych wydaniach Świata Młodych. Np.: Pacman i Bulwa (dalekie echo "Hive" - mam do dziś).
Bruce Lee na długo był mą ulubioną planszówką. Potem przyszli "Komandosi" (chyba taki tytuł) ze S. Stalone na pudełku.
Do tego paragrafówki z serii Wehikuł Czasu.
I na koniec mała anegdota: Ma babcia miała specjalną sieciówkę kolejową (jako wdowa po dziadku kolejarzu), dzięki temu mogła jeździć kolejami po całej Polsce za darmo. Podówczas najlepszym sklepem, gdzie można było dostac gry Encore, był sklep w okolicach Starego Rynku w....Krakowie (może ktoś pamięta gdzie?) Sam mieszkałem w Pile(!!!) Mając 10 lat jako ulubiony wnuczek mojej babci udało mi się namówić ją na wyjazd do Krakowa po planszówki

Wyruszaliśmy o północy pociągiem, rano w Krakowie, trochę zwiedzania, zakup gry i powrót w nocy (odpadały kosztu noclegu). Odbyliśmy tak ze 4 podróże. Zresztą w ten sposób zwiedziłem wiele miast w południowej Polsce oraz w 1992 roku byłem na MŚ na żużlu we Wrocławiu.
MichalStajszczak pisze:Bea pisze:Jako dzieciak miałam taka śliczną planszówkę o Jasiu i Małgosi z trójwymiarowym domkiem po środku planszy
Czy to
ta gra?
TAAAAAAK!

(Przepraszam że tak wpadam między wódkę a zakąskę
