53-...-...-...-39kastration pisze: ↑15 paź 2020, 12:46Tylko, że ja tam nie przeliczam (może się nie skupiam aż tak, cóż, gram dla przyjemności, ale też staram się grać optymalnie, wiadomo). Bardziej miarodajne by było (skoro już lubisz wskaźniki statystyczne) ile punktów udało się uzbierać w te 5 pokoleń i potem sobie to przeliczać. Z ciekawości sprawdziłem, osoba, która wygrała grę ostatnią (5 pokoleń, 5-osobowa) osiągnęła 53 PZ. Nie mam pojęcia (całkiem serio) czy to dużo, czy mało, bo nigdy nie przeliczałem sobie każdej karty na arkuszu pod kątem jej opłacalności (robiłem to w głowie i bez precyzji komputerowej). Ostatnia osoba w tej grze miała z kolei 39 PZ.



Znowu włożę kij w mrowisko, ale... to po co gracie w TM, jeśli aż tak rushujecie? Sprawia Wam przyjemność taka partia w pięć pokoleń? Pytam zupełnie serio. Dla mnie osobiście TM to gra oparta o budowanie silniczka i właśnie największa frajda jest z rozbudowania tego silniczka (także #teamgogowsky w tym względzie). Największą przyjemność mam, jak widzę że w trakcie swojej tury mogę zrobić od groma akcji, niebieskie karty dają wartość... Pięć pokoleń, wow (ale takie negatywne wow

Sam zaliczam się zdecydowanie do frakcji "silnikowców", jednak jeśli widzę, że zagranie jakiejś karty podniesie jakiś WT i zgarnę przy tym bonus (dodatkowy ocean, produkcję ciepła), to zdecydowanie w to idę. Natomiast to prawda - jeśli terraformuje tylko jedna osoba, to "silnikowiec" ma większe szanse na wygraną - "rusher" (nazwijmy tak osobę idącą tylko w terraformowanie) nie zdąży podnieść sam wszystkich współczynników zanim silniczek drugiego gracza nie odpali na tyle, że nie będzie już miał szansy dogonić.Super pisze: ↑15 paź 2020, 14:06 Dlatego dziwią mnie zarówno "terraformatorzy", którzy ścigają się do jak najszybszego zakończenia, a część kart odrzucają bez namysłu, jak i "silnikowcy", którzy w ogóle olewają terraformację, bo to się nie opłaca. Bo na tym zawsze korzysta jeden gracz bardziej niż inni. Gra się tak jak pozwolą na to przeciwnicy i umiejętność szybkiego czytania gry jest bardzo ważną umiejętnością, żeby zorientować się kto korzysta w obecnej sytuacji najmocniej. A zamykając się na jakiś konkretny "styl" gry tracicie strasznie dużo z tego co ta gra oferuje (czyli ogromną różnorodność i niepowtarzalność rozgrywek i praktyczny brak strategii wygrywających).
Fakt natomiast, że jedna osoba nie jest w stanie sterraformować całej planety na tyle szybko, żeby pokonać "silnikowca", potrzebuje pomocy kogoś innego. Dlatego gry dwuosobowe to gry typowo silnikowe i na stół w 2 osoby wychodzi najczęściej więcej kart niż kart wszystkich graczy w większym składzie, a produkcje typu 130 megakredytów na kolejkę wcale nie są czymś niezwykłym.
Z tym też się zgadzam - gdy grałem bez draftu, to praktycznie po każdej partii słyszałem od kogoś, kto przegrał "wygrałeś/aś, bo miałaś farta z lepszym dociągiem kart"... i trudno było takiej osobie odmówić racji, bo faktycznie najczęściej zwycięzca tego farta miał - np. zbierał Jowisze a tu bum, trzy Jowisze w dociągu i przeciwnik nie ma co z tym zrobić. Dlatego granie z draftem to jedyne rozwiązanie niewelujące nie tyle co losowość, ile wpływ przypadku na to, kto wygra. Nie ma chyba nic bardziej demotywującego, niż po 3-godzinnej partii usłyszeć "wygrałeś bo miałeś/aś farta" (i się zgodzić). Draft to eliminuje.