a więc...
Giganci bardzi mi przypadli do gustu. jest to gra, w której wszystko się pięknie zazębia, każdy nieostrożny ruch może kosztować utratę ważnych punktów, a i przeszkadzać przeciwnikom można pięknie i nadobnie... <tutaj wymowne kaszlnięcie>
Wykonanie jest bardzo bardzo ładne, gdyby nie jeden mankament. otóż żaden kapelusz nie chciała wejść na żaden posążek. no nijak nie dało rady. pchały chłopy, pchały baby i nic, nie chciało się nasadzić... ostatecznie posągi albo na kapeluszach stały albo trzymały je wystawione przed sobą, jak uliczne grajki heh
Gralismy w 3 osoby / na maksymalne pięć i jak dla mnie połtorej godzinki, możę nawet nie całe, to takie ładniutkie optimum. choć Alek akurat stwierdził, że gra jest masakrycznie długa.
Instrukcja, wbrew pozorom, nie jest długa. właśnie sama się z nią na stronie wydawnictwa zapoznałam. uznając przy okazji, że nasza instruktażowa potyczka nie obeszła się bez kilku błędów. kilka innych udało nam się skorygować w trakcie rozgrywki. dziwnym jednak trafem nowo odkryta zasada działała przeważnie na korzyść czytacza instrukcji
Graliśmy w bardziej jawny wariant gry, bez zapamiętywania, kto jakiego i gdzie chopka postawił oraz z punktowaniem posągów na bieżąco, a nie dopiero na koniec gry. dzieki temu faktycznie była ona bardziej strategiczna. niemniej, do ostatniego momentu nie wiadomo było, kto wygra i tak na dobra sprawę zanim ja-tu-niżej-podpisana zdecydowałam się postawić swojego ostatniego posążka (co oznaczało iż dana runda była ostatnią) powinnam była mozolnie policzyć czy mi sie to opłaci. komu by się jednak chciało... dlatego zajęłam jedynie zaszczytne drugie miejsce
z chęcią bym znowu pograła, policytowała się o posągi, pobudowała trasy transportowe, popodczepiała sie do cudzych i pozabierała sprzed nosa intratne pozycje.
słowem, super gierka dająca możliwość sporej strategicznej (czyt. złosliwej) interakcji. ale to TRZEBA LUBIĆ
