I to niekoniecznie, żeby kogoś nastraszyć... Produkuję się tu po to, byście docenili naszych pracowitych ludków na forum, którzy podejmują się realizacji zamówień grupowych.
Bo jest przy tym ogrom roboty, a przy okazji - jak w moim przypadku - kupa (dosłownie) stresu, zszarganych nerwów, zaskoczeń i ogólnych rozczarowań dotyczących całego systemu przesyłek, jak i pojedynczych jednostek, bo nic tak nie rozczarowało mnie w tej historii, jak tak zwany "czynnik ludzki".

Ale na początek mały background, bo wszystko zaczęło się dosyć niewinnie...
Kiedy Galakta wpadła na pomysł wyprzedaży pakietu naprawdę świetnych gier - Icaiona + Mysthei - nie zwlekałem długo z decyzją i szybciutko kliknąłem "kup". Zakup Icaiona planowałem od dawna, ale Mysthea wpadła dość przypadkiem. Gra mi za pierwszym razem nie do końca podeszła z jednego powodu - karty obfitowały w mnóstwo ikon, które absolutnie moim zdaniem zaburzają flow rozgrywki, gdyż za każdym razem trzeba było sprawdzać na wielkiej płachcie, jak dokładnie działa dana karta. Od razu powstał więc pomysł zakupienia pakietu kart z kickstartera, na których to kartach jest tekst w języku Szekspira. Niestety ten pakiet można było zamówić praktycznie wyłącznie u wydawcy, bowiem w dwóch pozostałych miejscach wychodziło dużo drożej, albo komunikacja była utrudniona przez język (ach Ci cudowni Włosi! Uwaga - to ważna nacja w tej historii!). Jako, że przesyłka z USA wynosiła drożej niż Trump był w stanie zapłacić za Grenlandię, postanowiłem zorganizować zamówienie grupowe na owy pakiecik kart. I tak 12 listopada utworzyłem wątek z zamówieniem grupowym.
viewtopic.php?t=83622
22 Listopada złożyłem zamówienie w Tabula Games. Dołączyła do mnie dzielna czwórka forumowiczów. I tak, w tą przydługą podróż wyruszyła Fantastyczna Piątka, by dostać piąchę w nos z Rękawicy Nieskończoności!
Po dokonaniu wszelkich formalności i opłaceniu zamówienia, zostałem entuzjastycznie poinformowany, że paczka wyjdzie od Tabula jeszcze tego samego dnia. Był piątek, ale nie 13-go, więc wówczas miałem jeszcze nadzieję, że wszystko pójdzie sprawnie. W poniedziałek, czyli 25 listopada, czekam na powiadomienie o nadaniu. Cisza. Kolejnego dnia piszę maila, bo status naszego zamówienia jest nadal owiany tajemnicą. W odpowiedzi dostaję maila, że wysyłką zajmuję się wynajęta firma zewnętrzna. Ok... What? No ale dobra. Może tak mają.
Mija kolejny dzień i dostaję maila od Tabula, że nasze zamówienie jest procesowane, formalności są w toku i przydzielono nam już nawet numer do śledzenia przesyłki.
Mija tydzień. Chciałem sprawdzić, co dzieje się z naszą paczką i czy opuściła już Stany Zjednoczone. Klick w numerek trackingowy i... Status paczki nieznany. Nie można jej znaleźć w systemie. Wysyłam kolejnego maila. Obsługa Tabula Games uspokaja mnie, że nie ma co martwić. Czasami mija tydzień, zanim system zacznie działać. Piszę do kolegi japanczyka, który ma zarówno w zbiórkach, jak i przesyłkach ze USA duże doświadczenie. Kuba uspokaja mnie, choć sam zauważa, że tydzień bez trackingu - to już podejrzana sprawa.
Od złożenia zamówienia mijają dwa tygodnie. Przesyłki nadal nie ma w systemie. Piszę do Tabula Games kolejnego maila. Oni sami przyznają, że kompletnie nie wiedzą co się dzieje i że skontaktują się z firmą realizującą wysyłkę. Po wymianie kilku maili sprawa robi się na tyle poważna, że Tabula przydziela nam do niej opiekuna.
Beatrice okazuje się miłą osobą, bardzo pomocną, ale niekoniecznie... Skuteczną. Po kolejnych zapewnieniach i jej interwencji paczka pojawia się w systemie i okazuje się, że opuszcza Stany Zjednoczone. Radość jest jednak krótka.
10 grudnia dostaję maila od Beatrice, że... Nasza paczka została ZGUBIONA! Totalnie zaginęła! Nikt nie wie gdzie jest, co się z nią stało. Numer trackingowy nie działa. Finito. Kaput. Beatrice przerażona, ja przerażony - takiego fuckupu jeszcze nie miałem! Dzwoni do mnie, by omówić rozwiązanie problemu. Beatrice znalazła asortyment w jakimś włoskim sklepie (pewnie to ten sam, z którym nie mogłem się dogadać) i całe zamówienie pójdzie stamtąd. Wszystkim zajmie się włoska firma, na całe szczęście mają 3x Monster Set i pięć paczek kart po angielsku do Mysthei. Komunikacja jest spoko, ale z Włochami kilkukrotnie wymieniam maile, żeby potwierdzić adres, na który ma dojść paczka.
11 grudnia rano dostaje maila od Włochów, że nadali paczkę. Wybierają UPS. I tutaj muszę od razu napisać - Nazwa jest adekwatna do poziomu usług. To jedno wielkie "UPS!".

12 Grudnia o 14:00 dostaję SMS, że... Paczka została szczęśliwie odebrana i odebrałem ją osobiście! Dziękują mi serdecznie za skorzystanie z ich usług. Tą samą wiadomość dostaję na maila.

Ale jak? Kto odebrał? Kiedy? Jak to w ogóle doszło tak szybko? I jak to odebrałem?
Siwieję.
Dzwonię do UPS. Odbiera AI, z którym za cholerę nie mogę się dogadać. Po ponad pól godzinie czekania i nieudanych prób, wpadam na to, że automat połączy mnie wtedy z człowiekiem, gdy powiem magiczne hasło "INNE". Po godzinie połączyło mnie wreszcie z żywym serwisantem. Nakreślam zblazowanemu panu sytuację. Informuję, że nie odebrałem żadnej paczki i nie wiem, o co kaman? Pan sprawdza - i u niego w systemie bykiem stoi, że odebrałem paczkę. Radzi sprawdzić "obejście", bo może kurier zostawił pod płotem, albo przerzucił gdzieś na posesję. Pytam się, jak jest to w ogóle możliwe, że w systemie mają oznaczone, że odebrałem paczkę OSOBIŚCIE. Przecież, musiałbym złożyć jakiś podpis elektroniczny. Cokolwiek. Przecież w przeciwnym wypadku kurier mógł sobie paczkę przywłaszczyć i oznaczyć, co tam mu się podoba. Jak to jest możliwe!? Pan obiecuje, że się dowie i oddzwoni. Mija kolejna godzina, a na mojej głowie coraz więcej siwych włosów. Nikt nie oddzwania. Po godzinie znowu dzwonię na infolinię do UPS. Przedstawiam swój problem kolejnej pani, która tym razem mnie nie zlewa i obiecuje, że się dowie. Oddzwania do mnie i informuje, że paczkę kurier omyłkowo zostawił w pobliskiej firmie! Podaje mi nazwę tej firmy. Odpalam Google Maps. To niecałe dwa kilometry ode mnie. Jak można było się tak pomylić? Przecież to nie jest posesja obok! To kompletnie inny adres. Laska sugeruje, że skoro to blisko, to żebym podszedł/podjechał. Wsiadam w auto.
Dojeżdżam na miejsce. To duża firma handlująca elektroniką. Idę na recepcję. Opisuje swój problem. Pani pyta się, czy to paczka dla zarządu. Odpowiadam jej, że jeżeli mnie zatrudnili i jestem w tym zarządzie, to jak najbardziej tak. Paczka była do mnie. Na prywatny adres. Pani kieruje mnie do centrum spedycyjnego. Dwieście metrów dalej. Idę wzdłuż dużych magazynów. Nie ma żadnych drzwi. Są tylko podjazdy dla ciężarówek. Wciskam pierwszy lepszy przycisk. Wrota otwierają się i moim oczom ukazuje się przemiły koleżka zza wschodniej granicy. Nie mówi dobrze po polsku, ale jest sympatyczny i bardzo pomocny. Tłumaczę problem, ale widać, że on nie bardzo rozumie o co mi chodzi. Wydaje mu się, że chyba jestem kimś z zarządu, bo wzywa swojego przełożonego. Pojawia się kolejny obywatel Ukrainy, tym razem bardziej gramotny i lepiej mówiący w języku Mickiewicza, czy tam innego Sienkiewicza. Ponownie, po raz piąty tego dnia, opisuję swój problem. Gość obiecuje, że sprawdzi w systemie. Po chwili nerwów i czekania kierownik wraca z... Moją paczką. Ciężar spada z serca. Oddycham z ulgą. Sprawdzam adres. Jak wół poprawny - nie wiem, jak można było pomylić i dostarczyć paczkę tutaj. Wyciągam dowód, żeby potwierdzić swoje dane i już chcę wyjść z paczką, ale Ukraiński kierownik zatrzymuje mnie w drzwiach. O zgodę musi poproszą kogoś wyżej. Czekamy 15 minut na szychę. Tym razem przychodzi Polak, ale w przeciwieństwie do Ukraińskich kolegów - nie uśmiecha się wesoło. Informuje mnie, że "nie może paczki wydać i co nam pan zrobi?". Pokazuje mu jeszcze raz swój dowód informuje, że rozmawiałem z kobietą z UPS. Nic do niego nie dociera. On maila od niej nie dostał. Mają takie procedury, że muszą paczkę zwrócić i jak następnego dnia dojedzie do nich kurier, to mu ją przekażą. Pytam się, jak to możliwe, że dostali paczkę zaadresowaną pod kompletnie inny adres? Gościu informuje mnie, że oni dostają około 1000 paczek dziennie i takich pomyłek mają dziennie około 6-7. I to nie ich wina, tylko kurierów UPS. Bo tam pracują sami obcokrajowcy. "A najgorszy jest taki Hindus, bo on to już w ogóle nie ogarnia rzeczywistości."
Pytam się gościa co będzie, jak jutro ten Hindus odbierze od nich i znowu paczka do mnie nie dotrze. Czy nie lepiej, jakby mi od razu przekazał? Problem rozwiązany i wszyscy zadowoleni. A on na to, że to nie jego problem zostanie rozwiązany i żebym mu już dupy nie zawracał, bo on chciał wychodzić do domu. Jutro o 07:00 dostanie tą paczkę kurier UPS i... "podejmie kolejną próbę doręczenia". Nie godzę się na takie ryzyko, ale muszę. Przez moment przemyka mi przez głowę, żeby dać dyla, ale chyba kierownik skanuje mi w myślach, bo zabiera mi paczkę z rąk.
Wracam do domu. Po głowie krążą jak najczarniejsze myśli. Przecież w systemie jest, że odebrałem osobiście, więc jak zaginie, to nawet nie będę miał jak o to walczyć. W nocy mam koszmar z kurierem w roli głównej, który otwiera naszą paczkę gdzieś w zalanej piwnicy. Paczki z kartami wpadają do wody. Budzę się o świcie. Czekam na kuriera. Zbliża się 09:00, a informacji zero. Skoro dostał o 07:00, a od tej firmy do mnie jest raptem dwie minuty autem, to powinien już być. Piętnaście minut z buta. Dlaczego go jeszcze nie ma?
Jest 09:30 widzę, że jakiś samochód dostawczy krąży w kółko. Wychodzę na ulicę. Macham. To dostawczak z UPS. Samochód zatrzymuje się kilkadziesiąt metrów ode mnie i zaczyna zawracać. Biegnę. Auto zatrzymuje się. Za kierownicą siedzi uśmiechnięty koleżka w turbanie. Błysk trzech zębów uświadamia mi, że poprzednio musiał pracować na plantacji orzechów. Jego kolega jeszcze ciemniejszej karnacji, ale jakby arabskiej. Patrzą się na mnie w milczeniu, jakbym miał zaraz zamówić mieszane-mieszany. Nic nie rozumieją. Tłumaczę, że czekam na paczkę. Kolega w turbanie nie rozumie, ale pasażer - trochę kuma. Wysiada z auta, grzebie przez moment w różnych paczkach. Po chwili wręcza mi ją w milczeniu i bez żadnego potwierdzenia, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń, wsiada z powrotem do auta i odjeżdżają spiesząc się wuj wie gdzie. Nawet nie zdążyłem sprawdzić, czy to na pewno moja paczka! Przecież przy takim podejściu, mogli dać dowolną. Wracam do domu i otwieram, żeby sprawdzić, czy na pewno nie ma tam jakiegoś curry. Uff... To nasze fanty do Mysthei.
Od złożenia zamówienia mijają dwa miesiące...
Jestem sobie w Poznaniu, gdy dostaję telefon od ojca. Ojciec wkurzony, bo rodzice nie dość, że musieli pilnować mojego kota, to jeszcze musieli odebrać jakąś paczkę. Ja - Kompletnie nie wiem, o czym mój tata gada, bo przecież nic nie zamawiałem. Wracam do domu, a tata informuje mnie, że mam mu zwrócić ponad 150 złotych. To cło, które musiał opłacić. I już wiem, co jest w paczce. To zaginiona przesyłka z... Tabula Games! A ja dziwię się, dlaczego zrobili mi jeszcze taki "prezencik", że oprócz zszarganych nerwów, dołożyli mi jeszcze dodatkowych kosztów. Gdybym wiedział ile mnie to ostatecznie wyniesie i ile siwych włosów przybędzie na moim skalpie, to pewnie nigdy nie zdecydowałbym się na to zamówienie.

Dlatego szanujcie ludków organizujących grupówki. Bo stawiam dolary przeciwko orzechom, że takie przypadki jak moje - zdarzają się częściej.
EDYTA: Z czystej ciekawości sprawdziłem właśnie ile wysłałem maili do Tabula Games i Beatrice. Są to 22 wiadomości.
