Pierwsza rozgrywka za nami. Zaczęliśmy wczoraj, skończyliśmy dzisiaj... o 4 rano. Szacuję, że zaczęliśmy około godziny 19. Jak nam poszło?
Zagraliśmy w 4 osoby, w polecany na pierwszą rozgrywkę Black Marsh, ale bez scenariusza "ucieczka z więzienia". Sami wybraliśmy sobie postacie, klasy i startowe umiejętności. W skład drużyny weszli: Nekromantka, Pielgrzym, Bard (Bardka?) i Uzdrowiciel (ja). Poziom trudności: najniższy. Wybrana przez nas gildia to Circle of Champions, a główny quest to śledztwo. Członkowie gildii pod płaszczykiem organizacji zgromadzeń, przemycali jakieś nielegalne towary. Plan obejmował odwiedziny 3 z 4 konkretnych grodów i
wyjaśnienie sprawy zrobienie tam porządku. Co mogło pójść nie tak?
Początki były prawdopodobnie klasyczne, czyli takie jak mieli wszyscy: miasto-encounter-miasto-encounter itd. To znaczy w teorii miało tak być, bo w praktyce to drugiego i trzeciego dnia, na niestabilnym kafelku, wylosowaliśmy... karawanę

No ale nie ma tego złego. Zebraliśmy po kilka przedmiotów, wytrenowalismy nowe umiejętności. Ponieważ wizyta w pierwszej wiosce miała nastąpić nie później niż 4 dnia, poszlismy na nią bez żadnego doświadczenia - oprócz startowego. Plusem na pewno było to, że mając EP na 8 (startowe doświadczenie 2XP razy liczba graczy), walczyliśmy w wyrównanych składach. Nawet gładko poszło. Zarobiliśmy pierwsze pedeki, każdy coś tam wykupił, ekspilismy dalej. Druga i trzecia wioska wyglądały podobnie. Jedyne co uwierało, to że walczyliśmy cały czas na takiej samej mapce, z podobnym układem startowym. Zabawne, że zupełnie nie przeszkadzało mi to w Too Many Bones, gdzie 100% walk odbywało się na tej samej macie o wielkości 4x4

No ale jak człowiek ma w pudełku z grą kilkanaście różnych mat, a gra ciągle na tej samej (okay, zmienialiśmy strony więc mielismy różne grafiki) to zaczyna się lekko nudzić.
Pierwszy i ostatni delve, czyli wreszcie zmiana konfiguracji, trafiła nam się dopiero 11 dnia. Wbiliśmy do miasta żeby się wzmocnić przed finałem, a tam jedną z akcji drużynowych był Delve. Nie ma bata, robimy. No i... polegliśmy. Nie mieliśmy kompletnie szczęścia w losowaniu Skyshardów, pierwszy pojawił się dopiero na 4 kafelku, drugi na 5, szósty (i ostatni) kafelek był "zwykły", ale kazał dostawić na każdym odkrytym kafelku przeciwnika poziomu 10. W ich fazie aktywacji, zrobili nam jesień średniowiecza. Po tej przygodzie, a także z racji późnej pory i dużego zmęczenia, nie rozegraliśmy już finału.
WNIOSKI (po jednej niedokończonej sesji, miejcie to na uwadze).
- Od początku nalezy zadbać o to, żeby każdy miał jakieś umiejętności do walki. Ja jako High Elf Healer, zacząłem z leczeniem i 1 kostką Combat. Atakowałem niewiele, a póki nikt nie był ranny to nie miałem za bardzo co robić. Może nie to, że się nudziłem, ale musiałem czekać na swój moment, żeby zrobić coś fajnego. Żeby było "ciekawiej", na drugi skill wziąłem "Light Armor", czyli więcej tego samego.

Dopiero w grugiej połowie gry ogarnąłem sobie "Two Handed" i zabawa zaczęła się od nowa.
- Opcje awansu są nierówne. Bardzo szybko awansował Pilgrim, a Necromancerka i ja awansowaliśmy w tej samej rundzie (ona zginęła, ja ją ożywiłem, brawo, od tej chwili jesteśmy mistrzami w swoim fachu). Bardka nie awansowała aż do samego końca, chociaż mieliśmy wymagany quest.
- Przedmioty to nadal dużo niepotrzebnych zapychaczy, które użyje się raz na jakiś czas albo i wcale. Niech za przykład posłuży autentyk: dobrałem magiczny Glyph, który pozwolił mi na odrzucenie jednego posiadanego legendarnego przedmiotu aby wylosować 5 nowych i wybrać z nich 1. Chwila ekscytacji, dociąg kart i... rosnące rozczarowanie. Szajs, szajs, coś sytuacyjnego, consumable, i jakiś zwierzak. Po chwili wybrałem "mniejsze zło", czyli alkohol, który wypity pozwalał jednorazowo wywalić kolektywnie 10 kości light fatigue. Niby przydatne, ale to powinien być common item a nie legendarka.
- Gra na 4 osoby to PRAWDOPODOBNIE za dużo. Po pierwsze są "konflikty" w kupowaniu kości tych samych umiejętności. Taki "Two Handed" najlepsze kości ma w ilości 1 sztuka, więc po takiego "Egzekutora" albo "Cleave" był klasyczny wyścig. Dziewczyny musiały się dogadywać, która weźmie jakie kości do "Destructive Staff". To były dwie umiejki, których zdublowanie najmocniej nam się dało we znaki.
- Mimo wszystko zbyt mało Umiejętności do wyboru. Postacie oparte na magii w zasadzie mają tylko jedną ofensywną umiejkę. Czyli przy 3 postaciach "czarujących", jedna obejdzie się smakiem. Brałem to pod uwagę, wybierając healera, ale gdybym nie uzupełnił sobie planszetki o klasyczną broń 2-ręczną, to moja rola ograniczyłaby się w 90% do supportu. Bazowy Combat jest za słaby, żeby coś z nim sensowego zrobić.
- Podoba mi się ustalanie siły Enemy Pool. Jak wspomniałem, przez 3 pierwsze dni "trafiały" nam się wyłącznie spotkania miejskie, czyli żadnych opcji zdobycia doświadczenia. Gdyby to były Bonesy, to czwartego dnia, postacie ciągle startowe, musiałyby wygrać z BQ = 16. A tak, to wrogowie byli w naszym zasięgu.
- Podoba mi się duża swoboda. Chcę iść się bić, idę się bić. Chcę coś niebitewnego, prosze bardzo, wybieram opcję "pokojową". Potrzebuję przedmiotów, odpoczynku, questów pobocznych, nowych umiejek? Odwiedzamy miasto. Oczywiście nie zawsze w zasięgu ruchu będzie dokładnie taki kafelek, jakiego byśmy potrzebowali, ale zwykle mamy kilka opcji do wyboru.
- Podoba mi się budowanie postaci, chociaż, jak zaznaczyłem, umiejętności jest IMHO za mało, Oby kolejne dodatki to naprawiły. Brakuje mi też kilku "generycznych" profesji znanych z RPG jak np. Kleryk, Druid czy Paladyn. Niby jest jakiś Templar, niby jest Warden, ale to nie to samo. Tak samo brakuje mi jakiegoś Elementalisty (szkoła ognia, wody, powietrza itd.). Od razu mówię, że w gry wideo od Bethesdy grałem 100 lat temu i nie pamiętam czy tam takie rzeczy były, a przecież BotSE musi trzymać zgodność.
- Reguły są raczej przystępne i pomimo, że jest ich sporo, to nie było zaglądania do podręcznika. Mieliśmy kilka pytań, ale to raczej w kwestii przypomnienia sobie czegoś a nie interpretacji zasad.
- Gra się nie dłuży, w sensie, że nie generuje downtime`u. Nie miałem odczucia, że czekam 5 minut na swój ruch, ale tu też nie ma rzucania garściami kości jak w TMB. Zwykle w turze rzucaliśmy 2, czasem 3 kostkami, czasami dochodziła zdolność klasowa i tyle. Szybko i zwięźle. Gdyby ktoś mnie zapytał dlaczego graliśmy aż tak długo to nie umiałbym odpowiedzieć. Na pewno sam wybór nowych umiejętności i nabywanie kolejnych kostek powodowało opóźnienie w grze. No ale to się działo w tym samym czasie dla wszystkich i może dlatego nie powodowało uczucia dłużyzny.
- Zdobywane doświadczenie jest takie "w sam raz". W TMB nieraz miałem odczucie, że punkty treningu zdobywamy za szybko i za dużo (bo encountery dające 2 PT są częste). Tutaj średnia punkitowa to 2, jak udało nam się zdobyć 3 to skakalismy z radości pod sufit. Delve pozwoli w teorii zdobyć jednorazowo nawet 4XP co jawi się już jako rozpusta. Przy takim tempie levelowania, czujesz się coraz lepszy, ale w żadnym momencie nie powiesz o sobie, że jesteś OP.
- Gra się ładnie "sejwuje" - postępy zapisane w notatniku, planszetki graczy z kostkami zamknięte zgrabnie w plastikach, wszystkie karty popakowane w dedykowane "skórzane" segregatory. Tu nic nie ma prawa zginąć czy się pomylić. Jedyne co jest do poprawy, to pudełka nie zostały zaprojektowane do przenoszenia pinów oznaczających aktualny poziom Tenacity i to trzeba sobie zapisać. Aż sprawdziłem, czy tenacity przenosi się z bitwy na bitwę i okazało się, że tak. Tym bardziej dziwne, że tego nie ogarnęli.
- Zastanawiam się tylko, na ile łatwo albo trudno będzie mi zebrać ten sam skład w celu kontynuacji? Za tydzień na pewno odpada, bo nie zbierzemy się wszyscy, ale wstępnie planuję zrobić sobie rozgrywkę solo "na dwie ręce". Nie wiem czy coś z tego wyjdzie, ale w razie czego, podzielę się wnioskami.