To się nazywa przyspieszony proces nauczania.Cyel pisze: ↑03 lis 2020, 10:38Ja sam mam zniechęcające doświadczenia z drugiej strony barykady też. Jedną z ulubionych grą kumpla jest Food Chain Magnate. Ze dwa lata temu zaprosił mnie i paru kolegów, wyjaśnił zasady, po czy zagrał z nami tak, że nie tylko przegraliśmy (co przewidywalne) ale nie mogliśmy zrobić w zasadzie nic interesującego w grze przez 2 godziny. Abstrahując od faktu, że gra umożliwiająca taki skrajny Negative Player Experience ma sama w sobie jakiś problem, czy kolega naprawdę odniósł zwycięstwo, skoro od tamtego czasu jego pudło z FCM za 400zł zbiera kurz na półce ?
Pytanie, jak ta rozgrywka wyglądała. Czy kolega zataił przed Wami fakt, że ten czy tamten kamień milowy jest kluczowy, że pewne ruchy są niezbędne, a inne skutecznie wyłączają z gry? Czy chichotał pod nosem, realizując swój przebiegły plan zwycięstwa? A może po prostu był kiepskim nauczycielem? Wiadomo, nie każdy lubi być prowadzony za rękę - ale można z góry taką osobę przestrzec, że w tej konkretnej grze zostanie wdeptana w ziemię, jeśli będzie chciała koniecznie grać samodzielnie, bez podpowiedzi. Są ludzie, którym to nie przeszkadza (np. mnie, ja bardzo lubię ten przyspieszony proces nauczania); są tacy, którzy się po jednej grze zniechęcą. Ja zawsze powtarzam jak mantrę: znaj swojego współgracza!
Ale czy podkładanie się rzeczywiście wiele by zmieniło? I jak by w zasadzie miało wyglądać? Wiedząc, że mam do zrobienia dobry ruch, miałbym go celowo nie robić? Ile razy? By zyskać absolutną pewność, że to ja przegram? Czy żeby rozmiary mojego zwycięstwa mieściły się w dopuszczalnym zakresie upokorzenia przeciwnika? I jaka by z tego płynęła nauka dla niedoświadczonych graczy, jaką naukę by z takiej rozgrywki wyciągnęli? Czy w następnej grze mógłbym już grać na cały gwizdek, czy wciąż miałbym się podkładać, ew. w mniejszym stopniu?
Czy jeśli chcemy kogoś nauczyć gry w szachy, to wykonywanie złych ruchów jest do tego najwłaściwszą drogą?
Jak już wspominałem, nie wiem, jak wyglądała tamta rozgrywka w FCM, ale - oprócz tych przemyśleń powyżej - nasuwa mi się jeszcze jeden wniosek. Straszne z Was mięczaki Znaj swojego współgracza, czy już o tym pisałem? Wiedząc, że gram z ludźmi, którzy źle znoszą druzgocącą porażkę, po prosu wyciągam Sushi Go. Każdemu jakoś tam pójdzie.
EDIT: A ten cytat ciekawy, aczkolwiek chyba głównie w kontekście grania z zupełnie obcymi ludźmi - a tam zasada "znaj swojego współgracza" nie obowiązuje. Może dlatego ja wolę grać w grupach, które znam - bo wiem, czego się po nich spodziewać. Każdy inaczej postrzega satysfakcjonującą rozgrywkę i w klubie takim jak ten w cytacie, powinny być dwie oddzielne grupy: dla roflstomperów i dla ludzi, którzy przyszli się zrelaksować.