Wczoraj rozegrałam przeciwieństwo "dobrej partii"
W "San Marco". gra spodobała mi się w klubie, więc jeszcze tego samego wieczoru postanowiłam zaprezentować ją w domu. Grali oprócz mnie: małżeństwo i przyjaciółka żony.
Jak przebiegała owa parodia gry strategicznej?
- Punktuję ten region.
- Ale w tym regionie nie masz przewagi, tylko K.
- Wiem, ale ona ma dziś zły nastrój, więc tak na polepszenie...
- Punktuję ten region.
- Ale tu macie z E remis a w tamtym wygrywasz.
- O, nie zauważyłam... Ale nie, nie będę już zmieniać...
- Musisz wyburzyć komuś most.
- Muszę?
-No nie musisz, ale to raczej logiczne, że budujesz sobie burząc komuś.
- Nie lubię robić nikomu krzywdy...
- Co robi ta karta?
- Wymieniasz cudzą kostkę na swoją.
- Ale ja nie chcę. Mogę wymienić swoją na swoją?...
(K do E)
- Ty mi nie zrobiłaś krzydy to ja też tobie nie mogę.
- Dzięki!
I w ten sposób psiapsiółki się wzajemnie windowały, a my z "mężem" chcący grać strategicznie zostaliśmy w tyle. Dodam, że przy akcji wygnania - bez względu na sytuację na planszy - zawsze to moje pionki zrzucano z planszy, bo ja nie byłam w złym nastroju, nie byłam niczyją żoną ani serdeczną psiapsiółką.
Tak jak nigdy się nie złoszczę na "złośliwe" zagrania tak wczoraj zaczęła mnie krew zalewać
![Evil or Very Mad :evil:](./images/smilies/icon_evil.gif)
Rozumiem robić kuku ze względów taktycznych ale ze względów towarzyskich?