Ja bym rozdzielił jednak doświadczenie z bitewniaków i planszówek.
Trzy razy miałem zderzenie z turniejowymi scenami i to nieco inne społeczności niż "planszówkowicze".
- MtG w podstawówce, granie z kolegami na przerwach i po lekcjach. Z ciekawości zapisujemy się na lokalny turniej i dostajemy łomot. Frajda z grania szybko mija. To ten przypadek bicia nooba.
- L5R CCG - grany w oderwaniu od sceny wyglądał zupełnie inaczej. Przyszli kiedyś "Prosi", skopali tyłki ale i dużo nauczyli. Przełożyli język instrukcji na metę gry. I z czasem można było dojść do ich poziomu.
- Wh40k - toksyczne środowisko

To tam dowiedziałem się, że moje rozpiski nie mają sensu i może śmiesznie działają, ale nie wygrywają gier, a tylko to się liczy. Po co się bawić jak trzeba cisnąć.
Środowiska turniejowe są nastawione na maksymalizację efektów, skuteczność, wykorzystywanie metagry. I wprowadzanie świeżaka wymaga specyficznego podejścia, takiego jak opisywane w pierwszym poście, żeby złagodzić wstrząs.
W planszówkach wielu graczy nie ma na celu wygrać, tylko dobrze się bawić i już samo to założenie sprawia, że proces wdrażania nie musi koniecznie dawać fory wdrażanemu. Powtórzę pewne z rad, które również stosuję w grze z graczami uczącymi się gry lub mało grającymi w ogóle. Stosuję je też w grach z córką.
- oprócz wytłumaczenia samych zasad daję pewne wskazówki strategiczne, np. "warto w miarę szybko odblokować sobie jedną z tych zdolności", "warto iść w te obszary po równo albo skupić się na innym"; omawiam skalę gry - ta akcja daje 7 punktów, a skończymy z wynikami gdzieś około 50.
- w trakcie gry omawiamy konsekwencje ruchów
- czasem cofamy, jak nie miało to dużego wpływu na grę (np. ruch kolejnego gracza)
- przerywamy grę jak nie widzimy sensu kontynuować i lepiej jest zacząć od początku
Sam nie podkładam się specjalnie, czasem próbuję jakiejś dziwniejszej strategii albo nieoptymalnych ruchów. Przede wszystkim staram się nie przedłużać.