W kwietniu lekki spadek formy i tylko 64 partie(o 8 mniej niż w marcu). Udało się skończyć kolejną kampanię(ISS V), ograć kilka nowinek na OMG i tym samym odhaczyć kolejny konwent oraz zagrać w parę staroci(takich prawdziwych, bo gra z 1850). Miesiąc udany też pod względem braku zakupu kolejnych podstawek, ale sprzedaży paru pudełek. W końcu widzę kawałek podłogi w jednym miejscu mieszkania xD Powróciły figurki od malarza, a że w domu już żadnej wielkiej gry kampanijnej nie mam prócz ATO, to w końcu się doczeka wlotu na stół(a zasady pamiętam, że czytałem wstępne 2 lata temu na wakacjach..ale czemu się wtedy nie udało zebrać, to nie pamiętam). Maj w takim przypadku zapowiada się ciekawie, ale przez przyjemną pogodę raczej więcej czasu będę spędzał na dworze z młodym niż nad planszą.
NOWOŚCI
ISS Vanguard(7/10) – udało się rozegrać całą kampanię i mam mocno mieszane odczucia. Na pewno nie mam ochoty na dalsze przygody i kampanie, jakie posiadam w tym momencie. Mechanicznie moim zdaniem ponownie AR stworzył coś dobrego, ale nie na taką liczbę partii. Ciągłe łażenie po kolejnych planetach, gdzie jedyne, co robimy w 90% przypadków to przechodzenie kolejnych testów. Zmieniają się ikonki i ich liczba, ale nie ma nic a nic nowego względem tego, co spotkamy na początku. ZERO. Z drugiej strony zarządzanie statkiem robi robotę, do tego apka z voice actingiem dorzuca mega klimacik, a fabuła pędzi i wrzuca w nas kolejnymi informacjami i celami. Niby nie sposób się nudzić, bo ciągle coś się dzieje jak i gra coś potrafi dorzucić, ale finalnie jest to kosmetyka i ciężko zauważyć różnicę między początkiem a końcem. Kolejnym rozdźwiękiem jest poziom wyzwania. Raz potrafi nas losowa planetka przeciągnąć i połowa ekipa może zginąć, by w wielu innych po prostu ziewać. Losowość przy lądowaniu potrafi zaboleć. Czasem też miałem uczucie, że autor planety pokazuje mi środkowy palec. Odbiór całości psuła też apka przez błędy(czasem czegoś nie pokazała, czasem miała inne informacje niż w księdze, a przeczytanie tego samego akapitu nie jest możliwe jeśli nastąpiła zmiana flagi – dobra da się, ale trzeba się bawić z zapisanymi flagami, czemu nie ma zwykłego klawicza back albo historii..). Na każdy plus znajdę minus. Mimo to dałem 7, bo gra płynęła i ciekawiła mnie do samego końca w przeciwieństwie do Łowców. Z AR chyba się finalnie rozstanę. Tworzą historię, a mechanika jest, choć nie raz innowacyjna, to jednak miałka na takie wielkie kampanie.
Hey, To moja ryba!(8/10) – ten klasyk ominął mnie i w końcu na OMG udało się zagrać i to w 4os w ekipie ja, żona, syn i teściowa. Zasady banalne. Pomimo ogromnych różnic w wieku(między najmłodszym a nestorką rodu 60+ lat) to każdy walczył i próbował zagarnąć jak najwięcej przy okazji albo wręcz głównie skupiając się na odcięciu rywali. Mega wredna gra, która pomimo prostych zasad daje sporo opcji. Jedyny minus na tym diamencie to rozkładanie planszy, które po prostu jest upierdliwe przy czasie samej gry(15-20min). Serce rosło jak młody odcinał innych graczy nie patrząc kto to, byle zagarnąć najlepsze rybki dla siebie. Rozegraliśmy 3 partie.
Re re kum kum!(7/10) – dostajemy tutaj dwie wersje gry, ale w obu kluczem są drewniane żaby z wyjmowanymi oczami. Jedno z oczu skrywa kolor innej żaby, drugie jest puste. W pierwszym wariancie mamy prosty wyścig do mety. W naszej turze rzucamy dwoma kostkami, które wskażą kolor żaby. Następnie musimy wskazać oko z kropką, jak trafimy nasz pion idzie o pole do przodu i tak powtarzamy aż do skuchy. Kto pierwszy na mecie ten wygrywa. W drugim wariancie układamy lilie w koło i pomiędzy nie ustawiamy żaby. Na jednej z lilii kładziemy okulary przeciwsłoneczne. Tutaj kostkami nie rzucamy, ot musimy trafić w dobre oko. Jak się uda idziemy do przodu i aż do skuchy. Przy pomyłce zamieniamy żabę z tą, którą wskazuje oko, więc następny gracz nie ma za łatwo. Tutaj pierwsza żaba, która wpadnie na lilię z okularami, podnosi je. Następnie musi zrobić kółeczko. W trakcie inne żaby jak wyprzedzą posiadacza okularów to mogą mu je zgarnąć i same wygrać. Ot takie memo z twistamie. Grało się przyjemnie i cała rodzinka bawiła się bardzo dobrze, więc wpadły 3 partie.
Miss Kipik(5/10) – elektroniczna zabawka z muchami złapanymi w sieć pajęczycy. Na początek wkładamy wszystkie muchy losowo do odpowiednich dziurek pod pająkiem. Następnie odpalamy grę, która w tym momencie losuje układ much powodujących oburzenie pająka(zaczyna podskakiwać). W naszej turze kręcimy kołem wskazującym ile to much będziemy mogli spróbować wyciągnąć z pajęczyny. Jak wyciągniemy i zabawka nie podskakuje to git i możemy ciągnąć dalej, jak zacznie to właśnie wyciągniętą muchę zwracamy(w to samo miejsce) oraz jedną ze swojej puli w dowolne. Gramy aż któryś z graczy zbierze wymaganą liczbę much(zależy od liczby graczy) lub uzbiera set/kolor(muchy mają jeszcze ukryte kolorki pod spodem). Banalna gra, ale dała młodemu frajdę. Na szczęście nie do kupienia, więc ja się męczyć nie będę musiał, bo gra wykonaniem stoi, ale mechanicznie z takim memo to wolę Skubane Kurczaki lub ogrywane Re Re Kum Kum!
Bitwa na poduchy(6/10) – zręcznościowa gra z poduchami. Każdy z graczy dostaje część talii i następnie na 3-4 wyciągamy po 1 karcie. Na kartach mamy różne akcje, jak atak, obrona, uciszenie czy spanie. Jak zagrana jest cisza, to nikt nic nie powinien zrobić, jak spanie, to trzeba złapać poduchę i udawać przycięcie komara. Atak wymaga wzięcia poduszki i rzucenia nią w innego gracza, a obrona wzięcia poduszki i bronienia się. Jak poprawnie wykonamy akcję, to pozbywamy się karty. Czasem wszyscy czasem nikt, ale zwykle 2 się uda przez liczbę dostępnych poduch. Kto zejdzie ze wszystkich ten wygrywa. Prosta odmiana Jungle Speeda, w której mamy większe szanse na złapanie, bo z jednego totemu zrobiły się w sumie dwa, a przy uciszeniu punkt może zdobyć każdy. Dla dzieci obstawiam, że może to być super sprawa, ja zostaję przy wysłużonym JS.
Azul Duel(6/10) – uwielbiam pierwszego Azula i gram w niego głównie w 2os. Niczego mi tam nie brak, więc podchodziłem do nowej wersji jak pies do jeża. W sumie tak jak myślałem, dodatkowe zasady w ogóle mi nie są potrzebne i to układanie kafli, które określą jak tam kolory ułożyć dodaje warstwy, której w ogóle nie chcę. Z kolei nocna część warsztatów bardzo mi się spodobała i z chęcią widziałbym takie ulepszenie do podstawowej wersji, że zamiast na środek to ustawiamy je w dowolnej kolejności przy danym warsztacie. Cała reszta zasad jak dla mnie na minus. Zwykły Azul dalej dla mnie będzie najlepszym Azulem z całej serii i tego to już nic nie zmieni, a sprawdziłem każdy. Tym razem mniej znaczy więcej
Blasphemous: The Board Game(5*/10) – no tutaj to się zawiodłem na całej linii. Dawno nie grałem w tak nudny tytuł. Idę, robię akcję lokacji, potem robię przygodę, więc rzucam kośćmi by określić co się wylosowało, coś tam czytam, robię test albo walczę jak na polu jest wróg, więc znowu rzucam. Przerobiłem masę gier, ale takiego odczucia powrotu do gier sprzed lekka 20+ lat dawno nie miałem. Toż to AH 2ED czy EH. Łażę po planszy z lokacji do lokacji próbując uzbierać ekwipunek i podbić siłę postaci by móc zmierzyć się z ostatecznym bossem. Finalnego wroga trzeba pokonać 3x. Wtedy to my jako gracz wygrywamy, bo gra jest semi-coop. W trakcie gry nie możemy sobie przeszkadzać, ale można razem tłuc mobki. Wsparcie jest potrzebne, a wręcz niezbędne by pokonać niektórych wrogów. Do tego dochodzą questy jakie są przypisane do scenariusza(a może finalnie będą losowane, wiadomo prototyp), więc można robić je by dostać większe nagrody i zwiększyć tym samym szanse na wygraną. Walka z bossem niestety dla mnie to jest totalna loteria. Po pierwsze musimy wybrać pole, z którego go zaatakujemy. Następnie ciągniemy kartę bossa, która go umiejscowi i wskaże czy z tego pola go zaatakujemy czy nie oraz wskaże, jakie bonusy/kary są na danych polach. Jak akurat nie stoimy, gdzie trzeba a chcemy atakować, no to ruch ścina nam 1 z każdej statystyki i rzutu(ból w ciul). Następnie robimy test, który jak spasuje to pomoże nam w ataku lub obronie. Finalnie wykonujemy atak. Tutaj ikonki miały spory rozstrzał i były takie, że spokojnie do ukulania i takie, że łoo cie pierunie. W walce z bossem nie można się wspierać, więc to, co mamy to musi starczyć. Kości, którymi rzucamy, ulepszamy w trakcie gry, więc dołożymy więcej znaczników i wartości, co powinno ułatwić starcie. Minus taki, że atak to te 2 rzuty w sumie na test i atak/obronę. Nic ponad to. Udało się, masz killa, nie udało się? No to wielka szkoda, może w następnej turze będzie okazja. A właśnie okazja, jak boss się ujawnia to każdy gracz ma darmowy atak, za kolejne albo płacimy ciężko dostępną walutą albo musimy stać na polu, na które wpadnie wróg w swoim ruchu(do zapamiętania jakieś 8 lokacji rozsianych na mapie, więc raczej jak nie są bliskie siebie, to pewnie obstawi każdy gracz jedną i będzie liczył, że to będzie kolejna). Większą opinię zostawiłem w wątku z grą. No ja jestem zawiedziony i całkowicie się odbiłem. Daję 5 z gwiazdką, bo to jednak było DEMO.
Donjon: Les Apprentis Gardiens(4/10) – gra znudziła mnie w połowie partii i wszystkich innych graczy. Ciężko o lepszą rekomendację. O grze rozspisałem się w dedykowanym wątku, więc tutaj krótko. Zasady banalne. Bohaterowie, którzy odwiedzają nad Donżon G robią i w sumie jedyny problem to jak dojdą do ostatniej komnaty. Tak to można mieć ich w nosie, co w sumie jest mega słabe. Cała gra polega na ustawianiu potworów po lokacjach swojego lochu tak by zapunktować. Mamy tutaj typowe zagrywki jak dany stwór w danym obiekcie, z danym obiektem czy też z innym stworem. Sumarycznie całość gry to dodawanie stworków i ich ustawianie w komnatach. Nie wiem czemu, ale gra trwała stanowczo za dużo. Zrobiłem sporo, odkryłem umiejkę specjalną i…gram dalej i dalej i maksuje te komnaty, ale wrogom nic nie jestem w stanie zrobić. Interakcja zero. DNO.
Euronimoes(7/10) – połączenie domina z euro, wut?! Gra polega na tworzeniu układów od 0 do, 6 przy czym możemy tworzyć nowe układy obok drugich i nakładać kostki domina na inne jeśli wartości są takie same. W swoim ruchu możemy wziąć kostkę w ciemno albo z wystawki. Za wystawkę się płaci w zależności od pozycji, a surowcem są kosteczki, które dostajemy np. za dobranie w ciemno(max 4 dla każdego z graczy). Na ręce trzymamy 3 elementy, więc nie jesteśmy skazani na dociąg i coś można zaplanować. Na koniec otrzymujemy punkty za najniższą wartość w każdym układzie, za każdą kolumnę w układzie, za skończone odejmujemy, do tego odejmujemy za te zagrane na innych oraz za pozostałe kosteczki. Grę wygrywa gracz z najniższym wynikiem. Do zagrania potrzebne są dwa komplety domino i 4 kosteczki na gracza oraz druknięcie karty wystawki. Tyle, a w sumie otrzymujemy przyjemny logiczny tytuł. Raczej interakcji brak, bo podebrania kafelka nie liczę(ciężko raczej domyślić się, co kto może w danym momencie chcieć). Grało się dobrze i szybko. Głowa potrafi parować i na 4os nie odczułem downtimu. Poszło mi beznadziejnie, ale z chęcią spróbowałbym znowu.
Mahjong(7/10) – król może być tylko jeden. Co tam szachy i GO, jest Mahjong. Żarty na bok, ale gra, którą widziałem w wielu azjatyckich filmach jako ogrywaną przez różnego rodzaju babcie do towarzystwa lub w wersji na kasę mnie ciekawiła. W końcu w ekipie ktoś ogarnął zestaw i udało się zagrać w uproszczoną wersję do oryginału. Całość polega po prostu na uzbieraniu jednego z wielu setów. Typu para i 4 trójki. Każdy z graczy ma 13 bloków i w swojej turze dobiera w ciemno jeden. Może wtedy ogłosić układ albo oddać jeden element jawnie. Jak go odkłada, no to dowolny inny gracz może go zabrać jeśli brakuje mu go do trójki tych samych elementów albo do układu rosnącego jeśli jesteśmy graczem następnym po obecnym. Następnie runda kontynuuje od tego, które podebrał poprzez oddanie 14 bloku. No i tak gramy, próbując nikomu nic nie dać a samemu dobrać do układu. Z jednej strony chcemy pokazać swój układ, bo szybciej dobierzemy przez podkradanie potrzebne elementy, ale układ z czymkolwiek odkrytym wymaga spełnienia bardziej restrykcyjnych reguł niż zakryty. Np. nie możemy mieć wartości skrajnych. Po uzbieraniu układu przedstawiamy go i teraz tak. Jeśli układ był ukończony przez dobranie w ciemno to wszyscy inni gracze zrzucają się na wygraną, ale jeśli było to przez przejęcie, to całość wypłaci gracz, który się do tego przyczynił. Wartość jaką zdobywamy a idącą w tysiące(zaczynamy z 25k) uzależniona jest od mocy układu(jak w pokerze, im trudniejszy tym więcej wart) od tego czy był zakryty jak i czy mieliśmy układy kontynuujące odkryty kafelek na przełamanie jednej ze scian(nie pytajcie). Ogólnie moi kumple wklepują to wszystko w apkę i otrzymujemy wynik. Dochodzi do tego trochę pierdoletów, o których szkoda mi pisać. Wrażenia. No gra jest w sumie dość prosta. Ot robimy układy i głównie musimy odpowiedzieć na pytanie w co idziemy i czy mamy czas na ukończenie tego układu przed innymi. Co z tego, że zrobić możemy turbo układ jak inny gracz zrobi jakiś złom i zakończy rundę(nasz nie zapunktuje). Gra się przyjemnie jak już zapamiętamy układy, jakie możemy zrobić. By podbić klimat trzeba krzyczeć odpowiednie zawołania po chińsku. Dla mnie raczej gra na dobicie albo jak chcemy sobie pogadać i pograć, ale to wymaga pogrania by ogarniać, co to za krzaki na kamieniach się trafiły. A tam i liczby po chińsku i oznaczenia kierunków świata. Ogólnie poziom wejścia jest dość wysoki, ale po 2 partiach złapałem flow. Co mogę powiedzieć, warto sprawdzić ten kawałek historii. Wciąż trzyma poziom.
Molly House(7.5/10) – urządzanie imprezek dla środowisk LGBT. Temat jak i mechanika nietuzinkowa. Każdy z graczy by wygrać potrzebuje nabić jak najwięcej punktów prestiżu w społeczności, ale z drugiej strony można zdradzić kolegów i wystawić ich na szubienicę tym samym zmieniając warunki zwycięstwa na bycie najlepszą wtyką. Panowie policjanci, ja w tych bezeceństwach udziału nie biorę, a wręcz się brzydzę xD Mechanicznie jest to budowanie układów kart, które pozwalają odpalać imprezy i odpowiednio je punktować. Do tego ruch przez rzut kostką, losowe karty mocy(z różnym power levelem) oraz budowanie talii plotek, która może spalić jedną z 4 kryjówek/imprezowni. Temat jednak w trakcie partii całkowicie umiera i dla mnie to może być reimplementacja Obsesji. Nic z kart czy planszy nie nakierowałoby mnie, że jest to powiązane z LGBT. Wręcz jakby kolega nie próbował mi objaśnić fabularnie, co znaczy dana akcja, to totalnie nie widziałbym powiązania. Mechanicznie to działa i gra się całkiem fajnie. Moja partia zakończyła się śmiercią na stryczku wszystkich graczy, więc było zabawnie. Podoba mi się ta możliwość nagłej zmiany punktacji i pójścia w całkiem inną stronę. Dlatego nie warto iść za szybko w PZ, gdyż inni gracze mogą nas tym wykiwać. W sumie mam ochotę na kolejną partię. Gra ma swoje minusy jak spora losowość układów jak i tego, który dom jak mocno dostanie(choć tym kierujemy, to jednak finalnie tylko część kart wchodzi do podliczenia i bywały niespodzianki). Gra raczej z tych do doświadczenia niż masterowania i wygrywania. Feeling mocno w stronę JC2ED, ale dla mnie tutaj miałem znacznie większe możliwości kontroli PZ jak i tego, co się wydarzy bez nadmiaru dyskusji nad stołem. Na pewno ciekawy tytuł warty sprawdzenia.
QE(7/10) – gramy mocarstwami w skupowanie spółek poprzed dodruk pieniędzy. Banalna gra w zbieranie setów. Ot główny gracz wyciąga spółkę, która ma swój typ oraz umiejscowienie w jednym z mocarstw. Następnie daje swojego bida jawnie. Może podać dowolną kwotę. Następnie inni gracze w tajemnicy przekazują mu swoje propozycje. Gracz podający najwyższą kwotę zgarnia spółkę a kwota, za którą wylicytował zostaje w tajemnicy zapisana na spółce, więc o niej wie pierwszy gracz oraz wygrywający albo wszyscy jeśli to rozpoczynający gracz wygrał. Token przechodzi i jedziemy z kolejną licytacją. Po zejściu ostatniej spółki liczymy PZ, ale zanim to, to gracz, który dodrukował najwięcej kasy odpada z gry. Reszta liczy. Dostajemy PZ za licytowanie za 0(max raz na całą rundę), za sety(te same firmy albo 4 różne), za firmy w naszym mocarstwie i coś tam jeszcze. Twist tej gry to nieskończone zasoby. Pięknie w mojej partii widziałem jak zaczynaliśmy za tysiące a kończyliśmy na dziesiątkach/setkach tysięcy. Dlatego pierwsze firmy były jak za darmo. Trzeba jednak uważać, bo ustawienie za wysokiej kwoty może się skończyć odrzuceniem przez wszystkich i sami skończymy z takim wydatkiem. Prościutka gra, ale robiąca to co ma w klarowny, jasny i przyjazny sposób. Zastanawia mnie tylko regrywalność. Ileż można się będzie łapać na podbijanie ceny względem pierwszych aukcji.
Szarlatani z Pasikurowiec(7/10) – nie miałem okazji zagrać w ten tytuł w ostatnich latach aż w końcu na OMG znalazłem czas. Banalne zasady. Szybkie rozłożenie jak i partia. Budujemy woreczek i staramy się dojechać jak najdalej z wartością kociołka w każdej rundzie zanim on wybuchnie. Dodatkowo odpalając umiejki z wyciąganych surowców. Worek rozwija się dynamicznie z rundy na rundę. Podobały mi się wydarzenia, które dają nam nowe możliwości lub ograniczenia. Na minus brak interakcji(jak zwykle), ale też efekt kuli śnieżnej jak i sporą losowość. Niby mamy mechanizm doganiania gracza przed nami, ale to jednak mało, gdy się położyło daną rundę czy dwie. A położyć łatwo, jak pechowo losujemy i od początku wchodzą nam białe, które finalnie powodują wybuch kociołka. Niby prawdopodobieństwo maleje z rundy na rundę, ale patrząc jak żona pięknie wybuchała co chwilę to mi było jej po prostu szkoda. Umiejki surowców mogą na to zaradzić, ale trzeba je najpierw mieć za co dodać, a potem wylosować w dobrym momencie. Grało się przyjemnie. Rozumiem hype na ten tytuł i może w nowej edycji bym przytulił do grania z młodym. Idealna do pokazania nowej mechaniki zanim spotka się z bug builderem w innych tytułach.
The Vale of Eternity(7.5/10) – turbo proste zasady a partię to domknęliśmy w 2os w 20min. Ja się niestety w ¾ partii zakopałem i dokładanie kolejnych kart było sporym wyzwaniem, a przeciwnik przez stworki powracające na rękę mógł combić w najlepsze. Czułem vibe Pór Roku, gdzie musimy wyszukać synergię w bardzo ograniczonej puli kart i wycisnąć z nich maksa. Co turę te 4 karty sporo potrafią zmienić, choć i były tury pod zbieranie surowców czy kart pod ich zrzucenie. Destylat. Minimalizm. Tak widzę ten tytuł. Bardzo przyjemny. Te mini comba, jakie kręcimy, to obudowanie taktyki wokół jednej karty. Miodzio. Do kolekcji nie wleci, bo pory roku królują, a jak siadam do grania to jednak na godziny a nie minuty, więc czas rozgrywki mi tam lata.
Wondrous Creatures(6/10) – rozpisałem się w wątku z grą, więc krótko w żołnierskich słowach. Pięknie wykonane. Proste i przyjazne zasady. Sporo zależności i możliwości wykorzystania kart(pod typ, kolor, jak i funkcję). Niska interakcja. Ogrom punktów zdobywanych na koniec gry. Spora losowość wystawki, która tworzy niesprawiedliwe układy. Mierne różnice w zdobywaniu pierwszych miejsc na kartach nagród zabijają sensowność ścigania się o nie i lepiej iść w tableau pod karty punktujące, a tamte robić przy okazji. Zostaję przy Teraformacji Marsa.
POWROTY
Arcs(9/10) – uwielbiam i zarazem nienawidzę tej gry. W tej partii na 4os byłem przez ¾ gry w tyle. Nic nie punktowałem albo zgarniałem drugie miejsce. Powoli i sukcesywnie wybijałem kolejne elementy graczy z planszy i na finalną rundę wyciąłem z gry pierwszego gracza. Udało się zawalczyć i zdobyć max punktów z każdej odpalonej ambicji, tym samym przeskakując z ostatniego miejsca na pierwsze z innym graczem. Niestety remis rozstrzygnął się na korzyść przeciwnika, ale i tak miałem więcej farta niż rozumu. Kolega mógł mi zabrać masę punktów swoim ostatnim rzutem. Wystarczyły bodaj 2 kluczyki czy nawet 1 i już ostałbym na ostatniej pozycji, ale przy 4 kościach nie wyrzucił nawet jednego. Fart i euforia. Pierwszy raz grałem też Lorem i dowódcami(nie licząc kampanii) i sporo one mieszają. Nie wiem czy na plus, bo czasem tworzyło to dziwne sytuacje, ale balans udało się zachować dzięki staraniom graczy, bo frakcje są lepsze i gorsze(a tak przynajmniej wyglądały względem wykorzystania umiejek – wiadomo, jedna partia, więc wsadzę to sobie w ciemne miejsce). Kupa irytacji i śmiechu. Nie mogę doczekać się kolejnej partii. A i grałem z obklejonymi meplami i wygląda to po prostu CUDOWNIE. 100% lepiej niż figurki.
Food Chain Magnate+ Ketchup(10/10) – FCM kocham a z Ketchupem koledzy znaleźli na mnie prosty sposób. Dorzućmy tyle modułów bym się zesrał a nie ogarnął i podziałało xD Same nowe milestony nicują mój umysł, ale dodanie kolejnych rzeczy, które muszę wrzucić gdzieś tam w mój plan i wziąć pod uwagę…No nie, no nie. Toż dopiero nauczyłem się grać w podstawkę po 20 partiach i dalej wiele nie widziałem, a tutaj…Cudowny dodatek. Świetnie zmienia nasze opcje, ale przeanalizowanie tego po prostu mnie zmula. Na razie będę chciał grać wyłącznie na nowe milestony + 1 moduł. Tutaj grałem z trzema i to jednak za dużo. Niby proste i jasne, ale wywracają masakrycznie strategie. Np. ziomek dający osiągnięcie umożliwiające dostawienie nowej płytki terenu…no to mega zmienia. Położenie drogi…A do tego 3 innych graczy, który każdy coś testuje. Pokłady miodu wywalają u mnie ponad 100%. Grać, grać, grać.
Nowość miesiąca: Hej To moja ryba
Powrót miesiąca: FCM
Gra miesiąca: Arcs
Postanowienia na maj: Biorę się za czytanie zasad do ATO. Muszę przejrzeć wątek i Discorda by odnaleźć wszelkie pomoce i wyjaśnienia by móc płynnie pograć oraz sprawdzić jak tam polska wersja idzie kolegom z forum. Sprzedać ISS i znaleźć kolejny tytuł do pozbycia się z domu(niewiele zostało, co chciałbym sprzedać, ale podążając za niektórymi kolegami z forum, widzę, że to umysł jest słaby i można ściąć wiele gier). Może pograć w SoB, ale to musiałbym znaleźć ekipę, bo w domu ATO zajmie pewnie stół na kolejne dwa miesiące dla pierwszego cyklu. W końcu umówić się na naukę malowania figurek z kolegą. Ograć coś solo(tylko co?

).