PytonZCatanu pisze: ↑31 mar 2021, 12:58
mistrz_yon pisze: ↑31 mar 2021, 12:27
Dam Wam znać jak poszło. Zasadniczo chcemy walczyć z punktem ostatnim i przedostatnim, przekonując że niczego takiego nie ma. I że jedyne co jest to stan „dobrze się bawiłem” albo „źle się bawiłem”.
Kompletnie się nie zgadzam. Wkurza mnie trochę we współczesnym świecie takie lansowanie infantylnego poglądu, że jedyne co się liczy to nasze własne subiektywne uczucia. Gry, które lubię, to jedno, ale są dobre gry, których nie lubię i są słabe gry które lubię. Jedno drugiego nie wyklucza.
Nie rozumiem też, co jest nie tak w "gry dla których nie będę zbyt głupi(a)" - są gry trudne, są gry proste. Są gry, które dla początkującego będą za trudne.
jejku, chciałbym brać udział w waszej dyskusji, chyba byśmy ostro dyskutowali.
Odpowiadam tutaj, ale postaram się uwzględnić też przemyślenia z innych postów w tym wątku.
Odnośnie subiektywizmu
Podzielam Twój związany z tym niepokój, bo sam wewnętrznie jestem rozdarty. Z jednej strony wierzę, że istnieją rzeczy obiektywnie lepsze od innych, przy czym pod pojęciem obiektywności rozumiem opinie ekspertów. Sam fakt, że jestem pytany o rekomendacje gier ("bo ty się znasz"), świadczy o istnieniu takiej społecznej heurystyki. Podobny pogląd prezentuję od lat w pracy, jasno komunikując, że są rzeczy dobrze i źle zaprojektowane i że (jakoś) można to ocenić. Czasami da się to zrobić na poziomie wskaźników, a czasami nie - nie ma czasu na stworzenie odpowiednich metryk; sam pomiar może być nieopłacalny; będą pojawiać się trudności organizacyjne itp. Wtedy najczęści korzysta się z opinii eksperta i on te opinię przedstawi.
Problem z takim podejściem jest natury zasadnicznej - po co robimy daną rzecz. Jeśli ma ona zapewnić realiację jakichś potrzeb (często nieuświadamianych), to być może główną metryką powinna być satysfakcja użytkownika końcowego? Zwracam uwagę, że byłoby to podejście skrajnie humanistyczne, opierające się na maksymalizacji upodmiotowienia użytkownika. Maksymalizacja ta najczęściej będzie osiągana na drodze rezygnacji z części rozwiązań eksperckich. Czyli mimo wszystko będziemy podawać ludziom cukier do herbaty, mimo że słodzenie jej uważamy za barbarzyństwo. Co ważne, nie będziemy z tego powodu ludzi oceniać.
Od lat staram się aktywnie zachęcać do świetniej rozrywki umysłowej, jaką są planszówki. I w gronie osób z którymi się znam, mogę ferować ostre i jednoznaczne wyroki, bo wiem, że oni posługują się podobnymi mechanizmami poznawczymi i mają odpowiednią wiedzę, żeby moje uwagi zinterpretować i odnieść do swojej sytuacji. Jednak w przypadku osób początkujących, bardziej zależy mi na nadaniu im pewności siebie, sprawieniu, żeby zdjąć z nich ciężar wewnętrzych oczekiwań. Trochę jak lider zespołu mam za zadanie budować w nich pewność, zachęcać do aktywności, wspierać i sprawiac, żeby się rozwijali. A pierwszym elementem tej układanki jest odczarowanie tematu i sprawienie, żeby ludzie nie bali się przyznać, że dobrze się bawili.
Odnośnie bycia za głupim
Lata temu, kiedy próbowałem stworzyć u siebie w robocie sekcję planszówkową, poniosłem spektakularną klęskę. Zainteresowanych było mnóstwo osób - na pierwsze spotkanie (organizacyjne) przyszło około 50. A potem temat umarł i po latach dowiedziałem się dlaczego. Otóż kiedy gadaliśmy o tych grach to pojawił się wątek "po co gramy" czy jakoś coś takiego. Opowiedziałem, że czasami nie chce mi się grać, ale biorę sobie instrukcje i czytam, wyobrażając sobie jakby się w to grało, jakie strategie można stworzyc, jak można tę grę wytlumaczyć... To zabiło temat. Koleżanki i koledzy wystraszyli się, że w trakcie "zwykłego" grania wyjdą na idiotów/ amatorów. Teraz podobnego błędu nie popełnię (zresztą pilnuję się już od lat).
Nie wiem też, czy są gry "dla początkujących", bo to zależy, kto ich uczy i tłumaczy. Wiem (bo to już robiłem), że da się ludzi całkowicie spoza świata planszówkowego wrzucić od razu na cięższe tytuły. Co więcej, nie ma z tym problemu, o ile się do tematu dobrze podejdzie i wytłumaczy zasady, elementy strategii (nie nazywając ich w ten sposób, oczywiście), a w trakcie gry zwraca się uwagę na różne rzeczy.
Daaawno temu, kiedy zaczynałem jeździć na rowerze po górach (byłem pierwszy raz właściwie) spotkałem w miejscówce gdzie mieszkałem kolesia, który dużo jeździł. Kiedy zorientował się, że jestem w terenie pierwszy raz, to zapropnował, żebyśmy pojezdzili razem. Kiedy dojechaliśmy do pierwszego trudniejszego technicznie zjazdu, zapytał mnie, czy zjeżdżałem kiedyś po czymś takim. Powiedziałem, że nie. On na to "spoko. jedź za mną i rób doładnie to co ja". I zjechałem. Zjechałem tego dnia i przez kolejne 3. A potem on wrócił, a ja przyjechałem tam sam, stanąłem u góry, popatrzyłem w dół i powiedziełem sobie "nie ma opcji". I sprowadziłem rower. Opowiadam to, bo jest to świetny przykład tego, jaką rolę może odgrywać Nauczyciel/ Mistrz.
Więc kiedy nie mam kontroli nad sytuacją (nie wiem co kupią, wyciągną na stół) będę wybierał rozwiązanie najbezpieczniejsze. A kiedy mam kontrolę, będę wybierał rozwiązanie optymalne, bo będę wiedzial, że dam radę tego przypilnować .